Nie byłem specjalnie zachwycony z deszczu, mimo, że mój Miki był innego zdania. Nie dość, że ciemno, to jeszcze zimno i mokro, to po pierwsze, a po drugie po deszczu wylezie to wszelkie robactwo typu komary, czego szczerze nienawidziłem. No i możliwe też, że trochę marudziłem, bo wszystko mnie bolało po spaniu na twardej ziemi, no i jeszcze byłem niezbyt wyspany... no ale mimo tych przeciwności losu starałem się wyglądać na miarę wesołego, albo raczej starałem się nie być bardziej markotny niż zazwyczaj. Nie chciałem niszczyć Mikleo prezentu, trochę się natrudziłem, by to wszystko przygotować, więc okropnym było z mojej strony, gdybym teraz wszystko to zniszczył swoim marudzeniem. Poza tym, trzeba też patrzeć na pozytywy tego deszczu. W końcu umyję te naczynia, które wiozę ze sobą od samego rana.
- No idź, Owieczko. Przecież widzę, że chcesz – powiedziałem, zauważając, że Mikleo jak oczarowany wpatruje się w deszcz.
- Nie, nie mogę, muszę pomóc ci w rozłożeniu obozu – odpowiedział, odwracając się w moją stronę.
- Już mi pomogłeś, ustawiając tę barierę. No już, wychodź poza nią i korzystaj z pogody – powiedziawszy to, podszedłem do niego i wręcz wypchnąłem go poza barierę, która blokowała ten deszcz, dając nam tym samym suchy obszar, na którym mogliśmy się rozłożyć.
Mikleo chyba chciał coś powiedzieć, ale wystarczyło, że poczuł kilka pierwszych kropel na swojej skórze, i już się wydawał o wszystkim zapomnieć. No i bardzo dobrze, niech korzysta, szkoda, że wczoraj nie skorzystał z mojej propozycji, to może chociaż dzisiaj sobie to nadrobi. A i ja będę spokojniejszy, bo Miki jest w zasięgu mojego wzroku... no prawie same plusy. Minusem był deszcz... nie, ulewa. A jeszcze przed chwilą ledwo co kropiło...
Przez kilka chwil z delikatnym uśmiechem wpatrywałem się w męża, który tańczył w deszczu, nim w końcu zabrałem się za przygotowanie wszystkiego, no a trochę tego było. Najpierw oczywiście musiałem się zająć końmi; zdjąć z nich te wszystkie rzeczy, nakarmić, napoić... po tym oczywiście przyszła kolej na rozłożenie koców, rozpalenie ogniska, przygotowanie posiłku... jak chodzi o to ostatnie, to tak niezbyt byłem głodny, no ale gdyby Mikleo przyuważył, że nie zjadłem kolacji, to on by mnie zjadł, a nie chciałem się z nim kłócić. Chociaż, jest tak zafascynowany deszczem, że pewnie by nie zauważył... ale zauważyłby, że jest tyle samo jedzenia, więc już wolałem nie ryzykować.
Po zjedzeniu oczywiście umyłem naczynia i byłem w sumie gotów do spania, gdyby nie jeden mały szczególik; bez Mikleo nie zasnę. A z tego co widziałem, Miki niezbyt chciał wracać, a ja nie miałem serca go odciągać od deszczu, kiedy najpierw go tam zaciągnąłem, to po pierwsze. Po drugie, zasługiwał na chwilę dla siebie, więc tym bardziej nie powinienem mu kazać wracać. Dlatego też przeniosłem koc pod drzewo, bym mógł sobie wygodnie usiąść i oprzeć jakoś plecy, a dzięki tej pozycji miałem idealny widok na mojego aniołka.
Po dłuższym czasie musiałem opatulić się jeszcze dodatkowym kocem, bo było mii zwyczajnie zimno. Nie znalazłem wiele suchych patyków, więc i ognisko nie było duże i już tak troszeczkę dogasało, a ja w żaden sposób nie sprawić, by paliło się dłużej. No i przez tę straszną ulewę za ciepło nie było... ciekawe, czy jutro rano też tak będzie padać. Oby nie, chciałem jak najszybciej znaleźć się w jakiejś gospodzie, a do niej jeszcze trochę daleko... jeszcze przez jakiś czas wpatrywałem się w moją Owieczkę cieszącą się deszczem, a po chwili zmęczony dniem, zasnąłem tak jak siedziałem, czego nie miałem w planach. Miałem poczekać na Mikleo, ale powieki wydały się takie ciężkie i w pewnym momencie po prostu już ich nie podniosłem z powrotem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz