poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

Po jego słowach poczułem większą chęć na płacz, ta cała sytuacja przytłoczyła mnie, a ja nie wiedząc co dalej robić, podałem się demonowi, który tylko na to czekał. Czuję się naprawdę obrzydliwie, z tym wszystkim, do czego się dopuściłem i zapewne jeszcze do końca życia będę czuł się okropnie, ze względu na to, co zrobił demon moimi rękoma. Gdzie jesteś mój panie, jak cię potrzebuję.
- Nie miałeś wyboru, musiałeś pracować - Wydusiłem, mocno wtulony w jego ciało tym samym powoli się wyciszając, teraz gdy był przy mnie cały i zdrowy czułem się znacznie lepiej, wiedząc, że chociaż go nie skrzywdziłem.
- Miałem wybór, powinienem był wcześniej odejść z tej pracy, gdybym tak zrobił, na pewno byś nie czuł się taki samotny w tak ciężkiej dla siebie chwili, to ja zawiniłem, zostawiając cię samego, chciałem złapać winnego tego całego zamieszania i w tym wszystkim zapominałem o tobie. Przepraszam, wielokrotnie mnie prosiłeś, abym został z tobą w domu, ale ja nie słuchałem, winnym tego wszystkiego jestem tylko i wyłącznie ja - Gdy to mówił, słuchałem go, uważnie jednak z niczym nie chcąc się zgodzić, to nie jego wina, nie mogłem oczekiwać, że dla mnie rzuci wszystko, nie na tym to polega, miał swoje obowiązki, a ja nie mogłem oczekiwać, że wszystko dla mnie rzuci, nie tego chciałem.
- Nie mów tak, powinienem był sobie sam poradzić, ze swoim problemem to nie ty jesteś wszystkiemu winien i nawet tak nie mów, to już nieważne wróciłem, a ty jesteś ty przy mnie, nic więcej nie ma dla mnie znaczenia, kocham cię - Wyszeptałem, odsuwając się od niego, z łagodnym uśmiechem łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, właśnie tego najbardziej teraz potrzebując, mojego ukochanego męża i jego bliskości.
- I ja ciebie kocham mój aniele - Wyznał, gdy nasze usta oderwały się od siebie, a oczy patrzyły na siebie, z radością której już dawno oboje nie byliśmy w stanie doznać.
Sorey odruchowo wytarł moje łzy, płynące po policzkach składając pocałunki raz na jednym policzku raz na drugim, chwytając moje dłonie, na których też złożył delikatne pocałunki, uśmiechając się do mnie łagodnie.
- Położymy się? - Zapytałem, widząc, że tak samo, jak ja tak i on jest zmęczony.
- Powinienem coś zrobić, już i tak za długo spałem - Gdy to mówił, uśmiechnąłem się do niego, całując delikatnie jego czoło.
- Musisz odpoczywać skarbie, twoje serce wciąż potrzebuje czasu, aby dojść do siebie, czeka nas jeszcze podróż do mojej mamy, musimy odpocząć, póki dzieci jeszcze nie ma - Wyznałem, popychając męża na poduszkę, samemu kładąc się obok niego, wtulając delikatnie w jego ciało, nie chcąc zrobić mu krzywdy, niby nic nie powinienem mu zrobić, leżąc obok niego jednakże wole nie ryzykować.
- Właśnie, musimy pójść po dzieci - Po tych słowach gotów był wstać i już po nie iść zapominając zupełnie o sobie i swoi zdrowiu.
- Sorey proszę, zostań tu ze mną, odpadnijmy a jutro, jeśli będziemy już gotowi, pójdziemy po dzieci - Obiecałem, chcąc je zobaczyć oczywiście, ale nie za cenę jego zdrowia.
- Już nie mogę się doczekać ich powrotu do domu - Wyznał, zadowolony przytulając mnie do siebie.
- A właśnie, jeśli o to chodzi, chciałby zostać u mamy kilka dni przed powrotem do tego miejsca - Wyznałem, naprawdę nie chcąc tu wracać ci ludzie i to, co się stało, spowodowało we mnie niechęć do życia z nimi, to co mi zrobili, pozostanie w mojej pamięci, już na zawsze budząc jeszcze większy lęk przed ludźmi.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz