Na jego słowa pokręciłem z niedowierzaniem głową jeszcze ich na ten moment nie komentując. Czy to źle, że cieszę się szczęściem męża? Tylko tego dla niego chcę i w końcu mu to podarowałem, chociaż na moment. Jedyne, na co miałem nadzieję, to na to, że nie będziemy mieć żadnych nieprzyjemnych niespodzianek, jak to miało miejsce na naszej ostatniej wyprawie. Możliwe, że nic złego się nie stanie, bo ja już od dawna nie byłem w stanie stracić nad sobą kontroli, a i demon przed tyle lat się nie uwolnił, a trochę okazji miał. Nie byłem w stanie pilnować Mikleo w każdą pełnię, z czym czułem się okropnie, ale na szczęście nic złego się nie stało. Coś ostatnio strasznie dużo szczęścia mamy, to aż zbyt niepokojące... to tak, jakby coś złego zbliżało się do nas wielkimi krokami i jak już w nas uderzy, to się nie pozbieramy. Albo to tylko moje czarne myślenie, w końcu do tego też mam skłonności.
- Zdecydowanie bardziej mnie on zniewala, kiedy nic nie zakrywa twojego ciała. Wtedy jestem już całkowicie twoim niewolnikiem – odpowiedziałem, co wywołało śmiech u mojego męża. No i jak ja mam się w niego nie wpatrywać, kiedy on jest taki wspaniały, i wesolutki, i przepiękny? Poza tym, nie mogłem się dzisiaj na niego rano napatrzeć, więc robię to teraz. – Jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy trochę przyspieszyć. Trochę długą drogę mamy – powiedziałem, zerkając na niego kątem oka. Miło było wyruszyć w drogę, owszem, ale nie chciałbym spędzić w niej wieczności, a w takim tempie to właśnie taki los nas czeka.
- Jeśli tak twierdzisz. Ja nie wiem, bo nawet nie mam pojęcia, gdzie jedziemy – odparł, zgadzając się ze mną.
- A ja ci mówiłem. Widzisz, tak mnie słuchasz – powiedziałem i pospieszyłem swojego konia, nie pozwalając Mikleo odpowiedzieć. Oczywiście, tylko się z nim droczyłem, nie byłem ani trochę na niego zły.
Dopiero po południu zdecydowaliśmy się na małą przerwę z dwóch powodów; słońce będzie grzało wyjątkowo mocno, no i też konie musiały odpocząć. A po przerwie będziemy jeszcze mogli udać się w dalszą drogę, ponieważ do zmroku będzie jeszcze trochę czasu. Dobrze, że zdecydowałem się na tę wyprawę właśnie latem, pogoda ładna, dzień długi, będziemy mogli w razie czego zjeść jakieś owoce z krzewów i drzew... gorzej, jak będzie za gorąco, wtedy mój Miki może czuć się nie najlepiej, a nie zawsze będziemy mieć jakąś rzekę w pobliżu... będę myśleć o tym, jak będzie gorąco, teraz jest miła pogoda i tego powinienem się trzymać.
- Przygotować ci coś do jedzenia? – usłyszałem, kiedy zatrzymaliśmy się w cieniu drzewa.
- Nie, Owieczko, dziękuję. Zjem dopiero wieczorem – powiedziałem, zajmując się końmi. Troszkę tutaj posiedzimy, wiec po co mają stać w tych ciężkich siodłach, lepiej, by sobie odpoczęły.
- Ale na pewno? Jest pora obiadowa, powinieneś coś zjeść – a Miki dalej swoje... nie miał przypadkiem myśleć, gdzie tak właściwie zmierzamy?
- Owieczko, zjadłem już śniadanie i mi wystarczy. Przypominam ci tylko, że mamy ograniczone zapasy, a do najbliższej wioski trochę mamy – powiedziałem, podchodząc do niego, by móc go ucałować w czubek nosa. – Niedaleko powinna być rzeka, nie chciałbyś spędzić trochę czasu w wodzie? – zaproponowałem zauważając, że trochę czasu minęło, od kiedy właśnie relaksował się w wodzie. Nie mogłem pójść z nim, co prawda, bo ktoś koni musiał pilnować, no ale będę choć troszkę spokojniejszy wiedząc, że jest to już obok... no kogo ja oszukuję, kiedy tracę go z wzroku na nieznanym terenie trochę wariuję, no ale nie mogłem go cały czas trzymać przy sobie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz