Spodziewałem się troszkę tej burzy, w końcu wszystko na to wskazywało, ale też mimo wszystko miałem delikatną nadzieję, że może jakoś przejdzie bokiem, albo chociaż nie będzie to tak bardzo głośne... no ale oczywiście, że nie mogło pójść po mojej myśli, bo wtedy byłoby za pięknie. Tyle dobrego, że zdążyliśmy dotrzeć do tej gospody przed burzą, a nie musimy siedzieć w jakiejś jaskini lub nie daj Boże na jakiejś polanie czy w lesie.
Mimo, że miałem teraz odnieść naczynia po śniadaniu i zajrzeć do koni, by sprawdzić, czy mają jedzenie oraz wodę i ewentualnie dokupić im właśnie jakąś paszę, ale na prośbę męża usiadłem na łóżku i przytuliłem go do siebie, gładząc jego plecy i szepcząc uspokajające słowa za każdym razem, kiedy tylko rozgrywał się głośny grzmot. Nie byłem pewien, czy cokolwiek to mu pomagało, bo jego ciało cały czas drżało, niezależnie od tego, co robiłem i mówiłem. Mimo tego trwałem przy nim, dopóki burza nie przeszła dalej. Nawet trochę dłużej, bo jeszcze musiałem poczekać, by się uspokoił i wyciszyłem, co oczywiście z chęcią uczyniłem mając nadzieję, że choć troszkę mu to pomaga.
Po jakimś czasie Mikleo zasnął, chyba odrobinkę zmęczony tą burzą. Jako, że był przytulony do mnie, musiałem ostrożnie go położyć z powrotem na poduszki i jeszcze po tym porządnie otuliłem go kocem. Niech wypocznie, i tak nie jesteśmy w stanie wyruszyć w dalszą podróż. Burze przeszła, owszem, ale ulewa pozostała. Jeżeli nie przestanie padać do jakiejś piętnastej, najrozsądniejszym będzie tutaj zostać na jeszcze jedną noc. Chyba, że deszcz nie będzie aż tak intensywny, to wtedy też możemy wyruszyć, w końcu z cukru nie jestem, to się nie rozpuszczę.
Podczas kiedy mój mąż grzecznie sobie spał, ja odniosłem naczynia i zajrzałem do koni, odrobinkę bardzo się mocząc. Stajnia znajdowała się bardzo blisko karczy, ale przejście tego malutkiego odcinka drogi spowodowało, że byłem przemoczony do suchej nitki. Padało bardzo intensywnie, na zewnątrz była wręcz ściana deszczu... może wkrótce chociaż odrobinkę złagodnieje ten deszcz. Miło jest całkiem w tej gospodzie, łóżko bardzo wygodne, i miło było umyć się w balii i w cudnie ciepłej wodzie, ale ze względu na Mikleo powinniśmy jak najszybciej wyruszyć. W sumie, to nie tylko ze względu na Mikleo, wziąłem trochę złota te sobą, owszem, ale nie mam go też w jakiejś zatrważającej ilości, a jeszcze musimy wrócić tę samą drogą. No nic, tym będę się przejmować później, bo teraz nic z tym nie zrobię.
Oporządzenie koni trochę mi zajęło, bo nie było mnie jakąś godzinę, ale w końcu mogłem wrócić do naszego pokoju i się przebrać. Byłem strasznie zmarznięty, nie miałem pozbyć się tego nadmiaru wody tam w stajni i jeszcze później znowu musiałem wracać i nawet, jeżeli troszkę podeschnąłem, to zaraz znowu byłem całkiem przemoczony.
Miki jeszcze spał i obudziło go dopiero mój powrót, czego w planach nie miałem.
- Sorey...? Czemu jesteś cały mokry? – spytał niemrawo, podnosząc się do siadu.
- Poszedłem się troszkę końmi zająć. Nie wstawaj, zaraz tam do ciebie przyjdę – odpowiedziałem, chwytając za ręcznik i wycierając swoje włosy, które ze względu na mojego męża starałem się utrzymać je długie, bo takie mu się podobały. Nie tak długie jak on, bo chyba bym z nimi zwariował, no ale do najkrótszych też nie należą.
- Jesteś lodowaty – zauważył, kiedy przebrany i jeszcze z lekko wilgotnymi włosami położyłem się do łózka.
- I teraz już wiesz, jak ja się czuję, kiedy się czasem do ciebie przytulam – odpowiedziałem żartobliwie, całując go w policzek. Wyjątkowo, to Miki był bardziej rozgrzany, ale to nic dziwnego, kiedy tak cały dzień leży sobie w łóżeczku pod kołderką. – I jak się czujesz? Już jest lepiej? – dopytałem, przyglądając się mu uważnie. Podczas tej burzy niezbyt mu pomogłem, więc miałem chociaż nadzieję, że ta drzemka była bardziej pomocna.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz