czwartek, 20 kwietnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nauczony jego wcześniejszym zachowaniem i ciągle odrobinkę przerażony tym, co wtedy zrobił, chwyciłem mocniej jego nadgarstek, by znów nie wypruł do przodu jak poparzony. Bardzo niewiele brakowało, bym go stracił i mimo, że tego nie mówiłem głośno, ciągle to przeżywałem, co raczej nie wpływało dobrze na moje serce. Nie czułem się jednak aż tak bardzo źle, po prostu serce pracowało nieco szybciej niż zazwyczaj powodując, że także nieco szybciej się męczyłem. Na szczęście musieliśmy do tej pory powoli stawiać kroki z powodu zatrważającej ilości pułapek, więc jakoś sobie powolutku radziłem. 
- Spokojnie, nie chciałem tam wbiec – usłyszałem jego uspokajający głos, ale jakoś nie byłem bardzo uspokojony. 
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – bąknąłem, cały czas będąc na niego zły. Najpierw zostawił mnie samego w obozie i samemu udał się na zwiedzanie, później tak po prostu wbiegł sobie w jakąś odnogę... jeszcze raz zrobi mi jakąś taką akcję, a nie wiem, czy wytrzymam. 
Powolutku zajrzałem do środka, robiąc kilka pierwszych kroków, oczywiście bardzo uważając, by znów nie odpalić żadnej pułapki. Logika podpowiadała, że powinno być tu bezpiecznie; w końcu to musi być miejsce, w których ukrywały się rodziny, zapewne także te z dziećmi, więc niemądrym byłoby zastawiać pułapki. To po pierwsze, a po drugie najwidoczniej tylko Serafiny mogły otworzyć to miejsce, więc tym bardziej nikt niepożądany by tutaj nie wszedł. Mimo tych racjonalnych argumentów i tak wolałem zachować ostrożność. 
Okazało się, że za posągiem znajdował się nie tylko wodospad, ale także i schody prowadzące w dół. I to bardzo długie schody, które dodatkowo przez wodę z wodospadu były strasznie śliskie i tym samym śmiertelne. Nie mam pojęci, kto to projektował, ale przecież tu szło skręcić sobie kark. 
- Mam pomysł – odezwał się Mikleo, kiedy podeszliśmy do schodów. – Może się zmoczymy, ale przynajmniej nie zlecimy – dodał, rozkładając swoje cudowne skrzydła, na które troszkę się zapatrzyłem. Co mam zrobić, no po prostu wyglądały wspaniale, uwielbiałem je, ale Miki tak strasznie rzadko je pokazywał. Z jednej strony to rozumiałem, bo po co miałby to robić, no ale z drugiej strasznie uwielbiałem jego skrzydła. Takie wspaniałe, i cudne, i mięciutkie... – Sorey?
- Tak, ale stracimy też pochodnie – powiedziałem po chwili, kiedy się ocknąłem z zamyślenia. – A nie wiemy, jak ciemno tam jest. I co tam jest. A z tego co mi wydaje, trochę tu siedzimy i resztę powinniśmy zostawić sobie na jutro – wyjaśniłem spokojnie, co nie spodobało się do końca Mikleo. 
- Więc odstaw pochodnię gdzieś tutaj i chociaż zerknijmy, co tam jest. Nie jest aż tak późno – odparł, na co westchnąłem cicho. Oczywiście, że będzie chciał wiedzieć, co tam jest, podczas kiedy ja... cóż, byłem już troszkę zmęczony i głodny. Zdecydowanie już nie te lata... 
- Tylko zerkniemy i wracamy – powiedziałem, odkładając pochodnię na podłogę. W pobliżu nie było nic, co ogień mógłby zająć, ani nie było też wody, która by mogła ją zamoczyć. 
- Dziękuję – odparł i zbliżył się do mnie, by pocałować mnie w policzek. 
Następnie, nim się zorientowałem, Mikleo chwycił moje ręce i spełnił swój wcześniejszy pomysł. Nie było to wygodne ani dla mnie, bo woda z wodospadu strasznie mnie moczyła i tym samym wyziębiała, ani dla Mikleo, po pewnie byłem dla niego strasznie ciężki. Wiedziałem, że to nie jest taki dobry pomysł, powinniśmy albo sobie odpuścić i wrócić tu jutro, albo zejść tymi śmiercionośnymi schodami. Może wchodzenie po nich nie będzie aż takie złe, bo ja już na pewno nie pozwolę, by Miki się ze mną męczył. 
- Są tu kolejne drzwi – zauważył Miki, od razu podchodząc do ściany i przykładając do niej dłoń szybciej, nim ja się rozeznałem w sytuacji. – Ale nie działają. 
- Jesteś pewien, że to są drzwi? – spytałem z niedowierzaniem i podszedłem do ściany, kładąc na niej swoją dłoń. I to właśnie na mój dotyk zareagowały, otwierając się... a to akurat dziwne było, rozumiem, że może to miejsce reagować na Mikleo, ale na mnie? 
- Wydaje mi się, że to jest właściwa świątynia – odezwał się Miki, kiedy weszliśmy do środka. Wystarczyło, że przekroczyliśmy próg, magicznym sposobem rozświetliły się kryształy po bokach pomieszczenia. 
Było ono bardzo wysokie, pełne kolejnych dziwnych posągów – z czego niektóre były zniszczone – i odnóg prowadzących do zapewne bardziej użytkowych pomieszczeń, a głównym źródłem światła były właśnie te kryształy dające niebieską poświatę. W centrum tego głównego pomieszczenia, na podeście, stał chyba najwspanialszy posąg, jaki do tej pory widziałem, pewnie poświęcony jakiemuś ważnemu serafinowi, a wokół niego ustawione były setki resztek wypalonych już świec. Sklepienie były tak wspaniale wykute, że trochę zacząłem wątpić, że to wszystko było dziełem wyłącznie ludzkim i wcale bym się nie zdziwił, gdyby pomagały tu także serafiny ziemi, w końcu to miejsce było wykute w górze. 
- Jakim cudem to miejsce zaginęło? – rzucił Mikleo, wchodząc do środka. 
- Możliwe, że dziadek maczał w tym palce – odpowiedziałem, niepewnie podążając za nim. Coś w końcu miał do serafinów wody i niezbyt je lubił, delikatnie to ujmując. – Może te pomieszczenia sobie zostawmy na jutro? – zasugerowałem ostrożnie czując, że z jakiegoś powodu moje serce znów ma swój jakiś dziwny epizod. A już miałem nadzieję, że zdążyło się uspokoić, w końcu nic takiego nie robiłem w przeciągu ostatniego czasu. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz