Zapatrzony w okno dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że mój mąż wrócił, a ja nie powinienem się zachowywać w taki sposób, nie chce przecież, aby Sorey się o mnie martwił on już i tak ma swoje problemy.
- Słucham? A nie, nic się nie stało, tylko się zamyśliłem. Pewnie jest ci zimno co? Zrobię ci coś ciepłego do picia - Zmieniłem temat, wstając od stołu, martwiąc się o niego, szybko przygotowując wodę do przygotowania.
- Miki widzę, że coś jest nie tak - Znow drążył temat, wstając od stołu, kładąc dłonie, a raczej próbując położyć na moich dłoniach.
- Przemarzły cię ręce niedobrze - Pokręciłem głową, martwiąc się o niego, mój biedaczek co ja z nim mam. - Przygotuję ci kąpiel - Powiedziałem sam do siebie, od razu wychodząc z kuchni, idąc do łazienki, aby przygotować mu kąpiel, która miała go rozgrzać.
- Mikleo - Odezwałem się, wchodząc do łazienki, zwracając tym samym moją uwagę.
- Kąpiel gotowa, wejdź do wody i Sue zrelaksuj - Poprosiłem, kładąc mu ręcznik przy balii, chcąc, aby zajął się sobą, już chcąc wyjść z łazienki i pewnie bym to zrobił, gdyby nie stanął mi na drodze.
- Nigdzie nie wyjdziesz, dopóki nie powiesz, mi co się stało - Stanowczo stanął mi na drodze. Oczekując, abym przed nim nie uciekał, mówiąc mu prawdę.
- Możemy o tym teraz nie rozmawiać, zażyj proszę gorącej kąpieli, a później porozmawiamy dobrze? - Poprosiłem.
- Obiecujesz? - Zapytam, nie pozwalając mi uciec wzrokiem gdzieś w bok.
- Obiecuję - Szepnąłem, stając na palcach, aby złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku, wychodząc z łazienki, idąc do kuchni, gdzie przygotowałem mu ciepły napój i wyciągnąłem kilka ciepłych sweterków, które mu zakupiłem. Chcąc, aby je przymierzył, czysty powinny mu wystarczyć, abym miał co nosić całą zimę.
Grzecznie na niego czekając, patrzyłem przed siebie, nawet nie wiedząc, kiedy przyszedł, czując jego dłonie.
- Lepiej? - Podpytałem, zmartwiony tym, że może się źle czuć.
- Tak, już mi lepiej i? - Zapytał, zerkając na mnie.
- I? A no tak, czekolada już na ciebie czeka, a i kupiłem ci sweterki - Powiedziałem, po kolei pokazując mu wszystko, o czym mówiłem.
- Nie o to pytam i dobrze o tym wiesz - Na dźwięk tych słów westchnąłem niepocieszony, siadając na krześle, zmów patrząc przed siebie.
- Do szpitala trafił mężczyzna w bardzo złym stanie, musiał mieć wypadek, przez który umierał nam na łóżku, starałem się, starałem, jak mogłem, ale nie udało mi się go uleczyć, zmarł mi na rękach, a jego żona, która bardzo źle to przeżyła, obwiniła mnie o to wszystko. Chcąc, abym go sprowadzi na ziemię, ale ja nie mogę, nie mogę niczego takiego robić, ona mi nie uwierzyła, mówiąc mi kilka przykrych słów. I rozumiem ją, rozumiem doskonale, po twojej śmierci też chciałem wszystko zrzucić na innych, nie chcąc już nigdy czuć tego bólu, dlatego nie mam jej tego za złe, boli mnie tylko to, że umarł mi na rekach - Wytłumaczyłem, cicho wzdychając, spuszczając wzrok, nie patrząc na niego, czując skutek, który dobijał mnie, przypominając o tym, że zawaliłem, zawaliłem na całej linii.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz