Od dłuższego czasu miałem wrażenie, że Mikleo miał mnie dosyć. Zauważyłem, że z dnia na dzień coraz to później wracał z pracy, niechętnie odpowiadał na moje pytania, bardzo często wzdychał z irytacją, i jeszcze zacząłem mieć wrażenie, że też niechętnie się do mnie przytulał. Znaczy się, on się do mnie w ogóle nie przytulał, tylko to ja przytulałem się do niego, bo inaczej zasnąć nie potrafiłem. Ale to nie było takie przyjemne, kiedy Mikleo tego nie chciał, więc i ja częściej zacząłem przytulać się do poduszki niż do własnego męża, a to raczej tak nie powinno wyglądać.
Idąc tą logiką uznałem, że Mikleo już mnie nie chce. No bo skoro nie chce się do mnie przytulać, to nie chce ze mną czasu spędzać. A skoro nie chce ze mną czasu spędzać, no to już pewnie nie chce mnie w ogóle w swoim życiu. I mimo, że ja już go w swoim chciałem, i to bardzo, bo był całym moim światem, i życiem, to nie mogłem przebywać w jego życiu. Skoro go kocham, to powinienem go puścić wolno. Czy coś w tym stylu, bo chyba gdzieś coś takiego podobnego słyszałem, ale czy to w tym życiu było, czy innym, no to ja już nie wiem.
Muszę odejść, to już jasne było. No ale gdzie? Nie znałem za bardzo tego świata mimo, że tak odrobinkę go zwiedziłem. Mógłbym udać się od wioski Ally, i trochę im pomóc, może nie o tej porze roku, ale jak będzie cieplej...? W końcu dużo mogę zrobić. Nie męczę się tak bardzo, nie potrzebuję za bardzo przerw, jedzenia i picia, więc więcej ze mnie będą mieć tam pożytku niż szkody. No dobra, ale ta wioska jest zdecydowanie za daleko. Ile to wtedy podróżowaliśmy? Dwa tygodnie? Może odrobinkę dłużej. Nie wiem, czy nie zmienię się w sopel lodu, nim tam dotrę. Ostatnio faktycznie najlepiej się nie czułem, ale nie mogę dalej zatruwać życia Mikleo. Wykorzystam resztki swojej energii, by tylko jak najszybciej usunąć się z jego życia.
Może zamiast od razu udać się do wioski Ally, zatrzymam się gdzieś na czas zimy... w jakimś bardzo ciepłym miejscu. Jak na przykład w świątyni ognia. I to w tej świątyni ognia, o którą zahaczyliśmy, kiedy wracaliśmy tutaj. To jest genialne. Nie wiem jeszcze, jak ja przeżyję wieczną rozłąkę z Mikleo, no ale nie mogę mu się narzucać, skoro mnie nie chce. Czyli wychodzi na to, że jednak Miki będzie szczęśliwszy beze mnie... jeszcze oczywiście jest kwestia, jak dotrę do świątyni, i później do wioski, ale w porównaniu z opuszczeniem Mikleo to nie wydawało mi się tak bardzo straszne.
Początkowo chciałem pożegnać się z Mikleo, ale szybko odrzuciłem ten pomysł, ponieważ coś czułem, że wtedy to odejście może się stać dla mnie jeszcze trudniejsze. Tak więc korzystając z tego, że Mikleo nie było w domu, ubrałem na swoje ciało jeden sweter, drugi, trzeci, założyłem te cieplejsze spodnie, skarpetki, i od razu skierowałem się na dół, gdzie ubiorę płaszcz, buty, rękawiczki i czapkę. Nie chciałem niczego ze sobą brać, obrączka mi w zupełności wystarczy, a i tak jej widok i uczucie na palcu będzie ciężarem dla mojego serca.
- Nie, Lucky, ty zostajesz. Musisz pilnować Mikleo – poleciłem pieskowi, który widząc, że się zbieram do wyjścia, od razu się ruszył. Chociaż nie pogardziłbym towarzystwem, by nie zwariować ze samotności, to nie mogłem go wziąć. Tam gdzie idę, Lucky nie da sobie rady. Poza tym, jak zabłądzę w śniegu, to chociaż umrę tylko ja, a nie jeszcze kochany piesek.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz