Czekaj, czekaj, co? Jak to Mikleo wraca do pracy, i to już jutro? Ja nie chcę, ja nie przeżyję bez niego, zwłaszcza, że będzie w tym szpitalu znacznie dłużej, niż normalnie. Potrzebuję go teraz, bardzo i dużo, a jak będzie w pracy, to nie będę miał go tyle, ile go potrzebuję. Troszkę zacząłem lepiej się czuć dzięki temu, że przez tak długi czas był tak blisko mnie. A jak wróci do pracy, to znów się zacznę gorzej czuć. I on się zacznie gorzej czuć. A pieniędzy mamy przecież wystarczająco dużo, więc nie musi tak dużo pracować. Może być tu ze mną, leżeć sobie tutaj w łóżku i niczym się nie przejmować poza naszymi zwierzakami.
- Przytulę się do ciebie tak mocno, że cię nie puszczę i w ogóle z łóżka nie wyjdziesz – powiedziałem zupełnie poważnie. Nie puszczę go. Czułem się paskudnie, kiedy chodził do pracy, bo było go za mało w domu. I znów nie będzie miał dla mnie czasu. I ja nie będę miał jego atencji. I bliskości.
- Sorey, nie możesz tego zrobić. Muszę pomagać ludziom, a i jeszcze trochę przy tym przy tym zarobię – wyjaśnił, z czym nie mogłem się zgodzić.
- Ludzie tyle lat bez ciebie dawali sobie radę, więc i teraz dadzą sobie radę. A ja bez ciebie dnia nie przeżyję – powiedziałem szczerze, przyglądając się mu z wielką uwagą.
- Ostatnio świetnie dawałeś sobie radę – przypomniał mi, ale od razu pokręciłem głową. Jemu może się wydawać, że się świetnie czułem, ale rzeczywistość była zupełnie inna.
- Ostatnio to ja zacząłem myśleć, że mnie nie chcesz – odbiłem piłeczkę chcąc, by zrozumiał, że jego pójście do pracy źle wpłynie na moje zdrowie, które i tak najlepsze nie jest.
- Ale teraz już wiesz, więc to ci nie grozi – ja swoje, Miki swoje, no ale ja się tak łatwo nie poddam. W końcu rozchodzi się o moje być albo nie być, dosłownie i w przenośni.
- Ale może mi grozić coś innego. Jestem nieobliczalny i głupi jednocześnie. A to jest bardzo niebezpieczna mieszanka. Nigdy nie wiesz, na jaki pomysł wpadnę i jak strasznie niebezpieczny od dla mnie będzie – powiedziałem hardo, na co Mikleo parsknął śmiechem. Przepraszam bardzo, ale czy ja powiedziałem właśnie coś śmiesznego? Powiedziałem tylko prawdę. A ona chyba nie jest aż tak śmieszna. Czasem jest, ale teraz chyba nie. Tu nie ma się z czego śmiać, tu trzeba płakać, jestem zagrożeniem dla samego siebie i wszystkich wokół.
- Zastanowię się – powiedział w końcu, całując mnie czubek nosa i już zaczął się zbierać do wyjścia, ale mu na to nie pozwoliłem, szybko chwytając jego nadgarstek. Nie chciałem, żeby odchodził, jeszcze było dla mnie za mało. – Sorey, puść mnie, muszę iść – dodał, cicho wzdychając, jakby z lekkim zrezygnowaniem.
- Ale ja nie chcę – bąknąłem cichutko, robiąc minkę zbitego psa. Ostatnio chyba to odrobinkę na niego zadziałało, więc żyłem cichutką nadzieją, że teraz też coś to da.
- Muszę nakarmić zwierzaki. My jeść nie musimy, ale one już tak, zwłaszcza, że ostatnio troszkę niedożywione są – wyjaśnił, na co odrobinkę się uspokoiłem.
- No ale wrócisz zaraz do mnie? – zapytałem z nadzieją, zwyczajnie chcąc się upewnić.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz