Już po kilku minutach mojej wspaniałej wędrówki rozpętała się śnieżyca. Znaczy się, na początku aż tak źle nie było, ale szybko to się zmieniło, więc musiałem szybko znaleźć jakiejś miejsce, w którym przeczekałbym tę śnieżycę, i w którym też potencjalnie mogę zamarznąć. Nie wiem, jakim cudem dalej szedłem, bo z ledwością wyczuwałem swoje nogi. Jeszcze kiedy nie było śnieżycy, to było dla mnie za zimno, a teraz ledwo się poruszałem. Jeżeli jednak dzięki teraz Mikleo czuje się lepiej, to jest to tego warte. W stu procentach. Mogłem się trochę domyślić, że w końcu do tego dojdzie. Miki jest przecież taki piękny, i wspaniały, a ja go tylko spowalniam i irytuję.
W końcu udało mi się znaleźć miejsce, w którym mogłem przeczekać, a mianowicie niewielką jaskinię, do której od razu wszedłem, usiadłem i oparłem się o jej nierówne, lodowate ściany. Jak ja bardzo chciałem zbliżyć się do czegoś ciepłego, ale nie mogłem sobie teraz ognia rozpalić. Po pierwsze musiałbym znaleźć jakieś drewno, nawet mokre, a po drugie nie mógłbym tego rozpalić przy użyciu swoich mocy. Nie muszę tego próbować, by to wiedzieć. Czułem, że już nie mam nic ciepłego w swoim wnętrzu. To nie brzmi ani nie wygląda najlepiej. Czy mógłbym tutaj umrzeć? Nie wiem, ale perspektywa takiej śmierci nie byłaby aż taka zła. Jeśli bym to przetrwał, to nie wiem, jakbym przeżył resztę swojego życia bez niego. Już teraz strasznie za nim tęsknię, i z chęcią bym teraz do niego wrócił, przytulić się do niego... no ale nie mogłem, bo Mikleo już mnie w swoim życiu nie chciał. I ja to musiałem uszanować, mimo, że mnie to bolało.
Nie mając siły utrzymać otwartych oczu po prostu je zamknąłem z nadzieją, że jakoś w tej zimnicy zasnę i kiedy następnym otworzę oczy, to śnieżyca minie. Albo, że w ogóle ich nie otworzę. Jak już wspominałem wcześniej, to nie było jakieś strasznie złe wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.
Kiedy już faktycznie prawie zasypiałem poczułem nagle, jak coś ciepłego i mokrego liże mnie policzku. Zaskoczony tym uczuciem otworzyłem oczy i ujrzałem Lucky’ego, całego w śniegu. A on co tutaj robił? On powinien zostać, pilnować Mikleo, a nie być tu teraz ze mną. Jak się tutaj w ogóle dostał? Nie powinno go tu być.
- Lucky? – spytałem cicho, nie do końca dowierzając w to, co widzę. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, by go pogłaskać i upewnić się, że jest on prawdziwy, a nie jest moją żadną marą. I wyglądało na to, że... był. Jego sierść była miękka, mokra i zimna jednocześnie, a kiedy głaskałem go po łebku, mogłem wyczuć ciepło bijące od jego ciała. – Lucky, nie powinno cię tu być – wychrypiałem, zastanawiając się, jak się tutaj dostał. Może jakoś wymknął się Mikleo? To niedobrze, bo będę musiał z nim wrócić do domu, a na to stracę czas i energię, a tego nie mam za wiele. – Nie piesku, ja zostaję. Ale ty musisz iść. Miałeś pilnować Mikiego, pamiętasz? – powiedziałem, kiedy ten chwycił mnie delikatnie ząbkami za rękaw płaszcza i zaczął ciągnąc w stronę wyjścia. Kiedy jednak zauważył, że nie za bardzo reaguję, położył się obok mnie, cicho piszcząc. Może kiedy zauważy, że się nie ruszam, to sam wróci do domu...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz