Muszę przyznać, że byłem odrobinkę zestresowany, bo nie za bardzo wiedziałem, jak zrobić tę rybę. I nie wiem, czy w moim małym zeszyciku było coś na temat ryby. Nic takiego nie kojarzyłem, no ale za bardzo się nie wczytywałem w każdy przepis, więc może coś ominąłem... no ale i tak się stresowałem, bo tak naprawdę dopiero uczyłem się gotować. Nie miałem pojęcia, czy ryba była łatwa do przyrządzenia, czy też trudna. No i jeszcze pytanie, w jakiej postaci Mikleo chciał tę rybę. Jedyne, co wiem, to tylko to, że chce rybę... No nic, zaraz podejmiemy jakąś decyzję.
Wypakowałem więc zakupy i zacząłem szukać w moim zeszycie jakiegoś przepisu na rybę. Najpierw oczywiście trzeba będzie ją obrać i wyfiletować, czym już zajął się Miki i całe szczęście, bo ja nie miałem zielonego pojęcia, jak to zrobić. Na szczęście moja Owieczka była utalentowana we wszystkim, więc zawsze mogłem na niej polegać. Szkoda, że on tak nie mógł polegać na mnie. Staram się, by mógł na mnie polegać, no ale nie zawsze mi to wychodzi.
- Jaką chcesz tę rybę? Z pieca, ugotowaną, usmażoną...? Tu jest jeszcze jakaś zupa rybna... – wyczytywałem Mikleo kilka propozycji, naprawdę chcąc spełnić wszystkie jego zachcianki. Nawet te takie totalnie dziwnie i trudne do spełnienia. Nie mogę go przecież zawieść, od tego też zależy dobro naszych maleństw. Ciekawe, kiedy w końcu poznamy ich płeć. Chciałbym wiedzieć, jak się do nich zwracać. I też trzeba myśleć nad imionami. Póki nie poznamy płci, nie ma co się zastanawiać i myśleć. A przynajmniej w moim mniemaniu.
- A która się wydaje łatwa? – zapytał, co mnie trochę ujęło za serduszko. Naprawdę o mnie myślał... miło z jego strony.
- Z pieca. Wystarczy troszkę przypraw, cytryny, koperku... No ale jak się piec rozpali, to będzie tu gorąco i nie wiem, czy dasz radę tu wytrzymać – wyjaśniłem, przyglądając się mu ze zmartwieniem. To faktycznie było proste, no ale miało swoją cenę.
- To wyjdę na dwór. Tam jest bardzo przyjemnie – powiedział z uśmiechem. Nie podobało mi się, to że Mikleo miałby być na dworze, ale to była chyba najlepsza opcja.
- A coś do rybki? Ziemniaki? Jakaś sałatka? – dopytałem, chcąc mu oczywiście przygotować pełnowartościowy obiad, ale Miki pokręcił przecząco głową.
- Chcę samą rybę – powiedział hardo, a ja go do niczego nie mogłem zmusić.
- Rozpalam więc w piecu, a ty możesz wyjść, by się nie przegrzać – poprosiłem, całując go w czółko. Przyprawianie trudne nie jest, a nie chciałbym ryzykować zdrowia mojego męża i naszych maleństw.
Zadowolony Miki wyszedł znów na dwór, a ja zostałem sam w kuchni. Od razu zabrałem się do pracy chcąc, by wszystko wyszło mi jak najlepiej. Uchyliłem także okno, by nie było tu aż tak duszno, kiedy moja Owieczka wróci. Chociaż... może byśmy zjedli na dworze? To chyba nie jest aż taki zły pomysł. Nawet po wstawieniu ryby do pieca siedziałem w domu, musząc oczywiście pilnować, by się dobrze upiekła i nie spaliła. A kiedy już była gotowa, wyjąłem filety na talerze, zgasiłem ogień w piecu, i wyszedłem na dwór, na taras, prosząc Mikleo, by do mnie podszedł.
- Tak jak prosiłeś, sama ryba. Mam nadzieję, że będzie dobra – powiedziałem, stawiając talerz z obiadem na stole. Chociaż, czy to był taki faktyczny obiad...? To tylko ryba. Albo aż ryba. No nic, najważniejsze było, żeby mu smakowało, a z tym różnie może być.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz