Nigdy zbytnio nie narzekałem na ilość pacjentów, których przyjmowałem, to była moja praca, a ja ją doskonale wykonywałem, miałem określony czas pracy w czasie, którym robiłem to, co do mnie należy, pierwszy raz słysząc takie poruszenie, no tak w sumie można było się tego spodziewać, ja pracuje, a oni mając wolne, kochają się po kontach. No i co oni zrobią, gdy ja przestanę tu pracować? Cóż tym już wtedy przejmować się nie będę.
Kobiety wchodzące do mnie dziś wyjątkowo przyszły, aby sobie porozmawiać i, że takie osoby potrafią marnować czas medyka.
Westchnąłem cicho, trochę już zmęczony zerkając na godzinę, która wybiła już na zegarze. Wygląda na to, że miałem już czas na przerwę a mimo to wciąż przyjmowałem i pewnie nadal bym przejmował, gdyby nie Sorey, który wszedł do gabinetu, informując pacjentów, że mojego godziny przyjęć się już zakończyły, prosząc o pójście do innego lekarza.
- Mogłem jeszcze kogoś zbadać, przecież przerwa może być później - Odezwałem się, gdy tylko wszedł do gabinetu ze słodkościami.
- Mogłeś, ale gabinetu przyjęć jest od szóstej do dziesiątej, jest już pół godziny po czasie, a inni też tu są - Zauważył, podchodząc do mnie, stawiając na stół owoce, które zawsze były dostępne w naszej małej kuchni.
- Zaraz ich może nie być, biorąc pod uwagę to, co dziś się wydarzyło - Wyznałem, uśmiechając się do niego łagodnie, wstając z krzesła, aby podejść bliżej, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Sami się prosili, ty pracujesz za nich wszystkich, a oni się bzykają w gabinecie, tak być nie może, a ty powinieneś się nauczyć, że oni mają swoje obowiązki, a ty masz swoje i nie możesz robić wszystkiego za nich - Wyznał, znów tłukąc mi do głowy, że to, co robię, jest bardzo, ale to bardzo złe, no i kiedy to ja się nauczę, że tak traktować, się dawać nie mogę.
- Pierwszy dzień w pracy i już wszystkich ustawiasz - Rozbawiony, usiadłem na swoim krześle, biorąc jabłko do ręki, zerkając na męża.
- Ktoś musi, jak ty nie możesz - Oczywiście, mój Sorey nie żartował, on naprawdę będzie mnie pilnował jak małe dziecko, wiedząc jak beznadziejny jestem w byciu asertywnym.
Nie chciałem tego komentować, wiem o tym, że jestem beznadziejny w tych tematach i chyba nigdy już inny nie będę, ja nie potrafię mówić nie i tego nie da się naczyń.
Wspólna przerwa była bardzo przyjemna, nic szczególnego, tylko rozmowa i jedzenie owoców, ale i taka przerwa była przyjemna.
Minusem tej przyjemnej przerwy było to, że szybko się skończyła, zmuszając nas do rozdzielenia się, no i znów każde z nas musiało zabrać się za swoją pracę, nie mogąc być ze sobą, jeszcze dłużej niż byłoby to możliwe.
Koniec pracy nadszedł dziś wyjątkowo szybko a wszystko to dlatego, że Sorey przypominał mi o tym, że pora do domu, szczerze mówiąc, gdyby nie on znów siedziałbym tu dłużej niż miałem.
- I jak tam pierwszy dzień pracy, było aż tak źle? - Zapytałem, gdy tylko wyszliśmy ze szpitala, mogąc nareszcie wrócić do domu, gdzie weźmiemy kąpiel i położymy się razem do łóżka, wtulając w swoje ciała, niczym się już nie przejmując.
<Pasterzyku c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz