czwartek, 20 lipca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Czułem się, jakbym zmieniał się w sopel lodu. I to dosłownie. Zginanie nóg, palców, rąk, no ogólnie mięśni było dla mnie niezwykle trudne, ponieważ były one strasznie zimne. Co mam jednak powiedzieć, że źle się czuję? Nie, bo wtedy zostanę w domu, a w domu zostać nie mogę. Jeżeli Miki znów wróci do mnie tak późno, to ja tego nie przeżyję. Wczoraj myślałem, że umrę z tęsknoty tak strasznie długo go nie było. Raz mnie w pracy nie ma i już się na wszystko zgadza... i jak ja mam go puścić tam samego? No nie mogę, bo przez to sam sobie krzywdę robi. 
- Czuję się dobrze – wychrypiałem, starając się oczywiście brzmiąc jak najlepiej, jak tylko mogłem, no ale ta głupia chrypka wiele mi ujmowała. Skąd się ona w ogóle u mnie wzięła? Wczoraj nie brzmiało to aż tak źle... może niepotrzebnie się nią przejmuję, chrypka każdemu może się zdarzyć, ważne, bym miał siłę wstać z łóżka, a z tym może być ciężko. Muszę się naprawdę mocno zaprzeć, i ja to zrobię. Zrobię wszystko, by się dzisiaj znaleźć w pracy. Obiecałem to sobie wczoraj i dzisiaj tego postanowienia dotrzymam. 
- Mhm, właśnie słyszę. I widzę. Wyglądasz, jakbyś był o krok od grobu – powiedział, zmartwiony gładząc mnie po włosach swoją cudownie gorącą dłonią. Czemu to nie mogło trwać wiecznie...? To było takie przyjemne, i miłe, i ciepłe... 
- Wiem. To przez to, że jest tak mało słońca i jestem blady. Nie mogę już być seksownym pielęgniarzem – powiedziałem, trochę smutny tym faktem. Myślałem, że jesienią wyglądałem nieprzychylnie, ale teraz? Teraz to ja nawet siebie nie przypominam i trochę źle się czuję z tym, że tak źle wyglądam. Mikleo wyglądał pięknie, i kwitnąco, i obok niego jestem ja, i wyglądam, jakbym dopiero co z grobu się wygrzebał, a to przecież prawdą nie było. Z grobu wygrzebałem się już kilka dobrych miesięcy temu. I wyglądałem wtedy o wiele lepiej, nieskromnie rzecz ujmując. 
- Dla mnie zawsze będziesz przystojnym pielęgniarzem – poprawił mi odrobinkę humor, całując mnie w czółko. – Ale dzisiaj musisz zostać w domu. 
- Nie mogę. Muszę tam z tobą iść, bo znów będziesz tam długo siedział, a ja tu umrę bez ciebie – bąknąłem, nie mogąc się na to zgodzić. 
- Słoneczko, przecież ty nawet z łóżka nie wstaniesz, a jak ty chcesz dotrzeć do szpitala? – zauważył słusznie, ale i tak się nie chciałem zgodzić. 
- No to patrz – bąknąłem, próbując wstać, no ale gdyby nie Miki, to zaliczyłbym bliskie spotkanie z ziemią. Ja to dopiero beznadziejny jestem. – Nie chcę, byś znikał z domu na tak długo – dodałem cichutko, kiedy znów opadłem na poduszki. 
- Postaram się dzisiaj wrócić o normalnej godzinie – powiedział, co z jednej strony mi się podobało, a z drugiej nie spodobało i się słowo „postaram”. 
- A obiecasz? – zapytałem z nadzieją, przyglądając się mu wzrokiem zbitego psa. 
- Nie mogę obiecać... – zaczął, co mi się strasznie nie spodobało. 
- Jak nie możesz obiecać, to ja idę z tobą – burknąłem, już będąc na niego odrobinkę obrażony. Pójdę do pracy, albo się doczołgam, jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale na pewno to zrobię. No chyba, że mi obieca, wtedy kombinować nie będę.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz