Nie podobało mi się to, że Miki miał tyle do roboty, a inni lekarze sobie siedzieli, pili kawę i flirtowali z pielęgniarkami. Oczywiście nie wszyscy; poza Mikim jest jeszcze jeden pan, który wydaje się być całkiem w porządku. I oczywiście do tego grona na pewno by się zaliczyła moja mała księżniczka, ale jej na tej zmianie nie było, więc na razie postanowiłem jej nie wliczać. Wychodzi na to, że jest dwóch lekarzy na cały szpital. W dodatku Miki tak jakby lekarzem nie jest, a po prostu potrafi leczyć. Nie twierdzę, że nie ma żadnego doświadczenia, bo ma, ale wiedza akademicka w takim zawodzie troszkę potrzebna jest. I tak sobie radzi znacznie lepiej niż większość lekarzy tutaj, ale to akurat nie jest jakieś bardzo trudne z tym poziomem.
- Dziesięciu następnych pacjentów jest tylko na kontrolę. Kontrolę może wykonać każdy lekarz, czemu ty ich wszystkich masz? – zapytałem, nie rozumiejąc jego postępowania. Przecież nie musi ich leczyć, tylko obejrzeć, przepytać, a przez to, że dziesięciu ludzi jest do niego, oni wszyscy muszą czekać...
- Bo tak chcą ludzie – wyjaśnił, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową.
- A ja chcę wrócić z tobą do domu, do łóżka i się do ciebie przytulić. Też to zrobisz? – zapytałem, oczywiście znając odpowiedź.
- To coś zupełnie innego...
- Powiem, że możesz przyjąć tylko dwóch pacjentów, a resztę zaproszę do gabinetów obok – powiedziałem i nie słuchając jego sprzeciwów, które swoją drogą nie były ani trochę przekonywujące, wyszedłem z jego gabinetu i zrobiłem to, co zapowiedziałem.
Ludzie byli trochę oburzeni i strasznie niezadowoleni, ale nic sobie z tego nie zrobiłem. W końcu rozchodziło się o zdrowie mojego Mikleo i od tego nikt mnie nie odciągnie. Pacjenci nie mogli się zdecydować, kto ma iść do Mikleo, więc zdecydowałem za nich; powiedziałem, że dwoje pierwszych zapisanych mogą jeszcze wejść, a reszcie podziękowałem. Chyba nie będę tutaj ich ulubionym pielęgniarzem... nie wiem, jak ja sobie z tym poradzę.
- Przyjdę do ciebie na przerwie – powiedziałem do męża, jeszcze na chwilkę wchodząc do jego gabinetu. – Uważaj na siebie i nie przemęczaj się – dodałem, całując go szybko w usta, niezbyt przejmując się tym, że właśnie do środka weszła jakaś starsza pani. Nic złego przecież nie robiłem, tylko żegnałem się z moim wspaniałym mężem.
- Takie rzeczy w szpitalu... – powiedziała, wielce oburzona.
- W gabinecie obok dzieją się znacznie gorsze rzeczy – kiedy tylko to powiedziałem, usłyszeliśmy głośny krzyk. Chyba jedna z pacjentek przyłapała lekarza z pielęgniarką w ich gabinecie... i sądząc po krzyku i komentarzach, w bardzo intymnej sytuacji. – A nie mówiłem. Do widzenia – pożegnałem się kulturalnie i opuściłem pomieszczenie. Musiałem teraz zrobić szybki obchód i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Też dobrze byłoby zerknąć do tego chłopca, by zostawił w spokoju swoje bandaże... i tak wolałem zajmować się tym jednym, niby niesfornym dzieckiem, niż starszymi ludźmi.
Idąc korytarzem zauważyłem, że do gabinetu ordynatora wchodzi zabawiająca się ze sobą jeszcze przed chwilą para, która zbytnio wesołych min nie miała, a pacjenta, która ich przyłapała, ustawiła się już w kolejce do mojego męża i żywo rozmawiała z kolejną czekającą. No tak mi przykro, że aż wcale.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz