Martwiłem się trochę o mojego męża, który strasznie przejmował się pracą w szpitalu, a co jeśli się nie nadaje? Mój Sorey jest cudowny i na pewno sobie poradzi, co jednak się stanie, jeśli jednak to nie będzie praca dla niego? Nie jestem złej myśli, bo wiem, że sobie poradzi, co jednak jeśli jego brak pewności siebie mu w tym wszystkim przeszkodzie? Oby tylko teraz wszystko było tak, jak być powinno.
Ciągnąc go za dłoń, szedłem dobrze znana mi drogą, zerkając co jakiś czas na męża, który wciąż był tak strasznie zestresowany.
- Sorey, jeśli nie chcesz, nie musisz tego robić, zawsze możesz zrezygnować, jeśli bardzo nie chcesz tam iść - Odezwałem się, patrząc na męża, zatrzymując się tuż przed szpitalem, nie chcąc, aby się męczył, bo jeśli naprawdę nie chce, nie musi, ja nie będę miał o to pretensji, a i on powinien zająć się tym w czym czół by się najlepiej.
- Nie, nie mogę, a nawet nie chce zostawiać cię samego, obiecałem ci coś i słowa dotrzymam - Stwierdził, całując moją dłoń, ciągnąc mnie w stronę wejścia do szpitala, idąc do szatni, gdzie musieliśmy przebrać się w służbowe ubrania, zaczynając prace.
- Powodzenia - Szepnąłem, całując go w policzek, pozostawiając go z innymi, którzy mieli go wprowadzić w pracę, gdy ja musiałem rozpocząć swoje zajęcia, których jak zawsze było ponad moje możliwości, ja chyba już nigdy nie nauczę się być bardziej asertywnym i chociaż bardziej bym tego chciał, nie byłem w stanie tego zrobić, asertywność pojawiała się we mnie, tylko gdy już byłem na granicy swojej wytrzymałości, niestety nie zdążało się to zbyt często, a przynajmniej nie tak często, jak często bym tego chciał.
Godzina pracy a ja już byłem zmęczony, oczywiście ja miałem wszystkich pacjentów, a cała reszta jak zwykle udawała, że coś robiła.
- Miki tu jesteś - Usłyszałem głos męża, który wywołało uśmiech na moich ustach.
- Sorey, jak ci idzie? Wszystko w porządku? - Podpytałem, skupiając się na nim, w tej chwili mogąc sobie pozwolić na chwilowy odpoczynek.
- Mi? Jak na razie nikomu krzywdy nie zrobiłem, więc jest dobrze, a dlaczego wszystkich pacjentów masz ty? A co z resztą? - Podpytał, a ja wzruszyłem na to ramionami.
- Nie wiem, pacjenci wolą przychodzić do mnie, a ja nie mam serca ich odganiać - Przyznałem, zgodnie z prawdą nie przejmując się za bardzo tym, że to ja mam najwięcej pacjentów, bo jeśli mogę, to będę im pomagał, kiedyś przecież nadejdzie czas, gdy ja nie będę już pracował, mając maleństwo na głowie a na razie, dopóki moje będę pracował, pomagając ludziom tak długo, jak długo tylko będzie to możliwe.
- Nie może tak być, oni nic nie robią, a ty robisz wszystko za siebie i za innych, tak być nie może - Powiedział niezadowolony, niepotrzebnie się nakręcając, ja przecież niw narzekamy, robi to, co do mnie należy i nic więcej mnie nie interesuje, a i on sam nie powinien się za bardzo nakręcać.
- Sorey kotku mną się nie przejmuj jeszcze i tak nie jest aż tak źle, bywało gorzej - Przyznałem, podchodząc do biurka, aby sprawdzić, kogo następnego mam przyjąć, aby sprawdzić stan zdrowia naszych byłych pacjentów, którzy po wyleczeniu chcieli przychodzić do mnie na kontrolę.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz