Może odrobinkę przesadziłem z tym ostatnim zdaniem, ale gdyby Mikleo nie przypomniał o nim rano, może bym tego nie palnął. Sam jednak wspomniał wcześniej o tym, że mnie z nim zdradzał i teraz miał pretensje, że o tym wspominam. Równie zły na niego jak on na mnie wróciłem do rąbania drewna. Mimo swojego zdrowia staram się jak mogę, by trochę go odciążyć z obowiązków, a nawet „dziękuję” nie otrzymałem. Tylko tyle chciałem, małe docenienie małej pracy, a i tak nic nie otrzymałem.
Nie do końca byłem pewien, czy to przez moje nerwy, czy też moje dłonie, które przez okropne zimno, jakie cały czas odczuwałem, ledwo funkcjonowały, ale w pewnym momencie siekiera trochę mi się omsknęła. Co prawda, żadnego z palców nie straciłem, ale dosyć paskudnie rozciąłem sobie dłoń. Krzyknąłem cicho z bólu, odrzuciłem siekierę gdzieś na bok i mocno przycisnąłem zranioną dłoń do koszuli mając nadzieję, że trochę zatamuje krwawienie. Tak to ledwo czułem dłonie, ale kiedy tylko się zraniłem, to czułem ten ból dwadzieścia razy bardziej.
Wróciłem do domu, by w jakimkolwiek sposób opatrzyć przecięcie. Miki co prawda wspominał, że mam jakieś moce leczenia, które nie są tak silne, jak te jego, no ale są. Co mi jednak po tym, skoro tak nie do końca wiem, jak to wykorzystać. Pomimo bólu przemyłem ranę wodą, przez cały czas sycząc cicho z bólu. Wyglądało to naprawdę okropnie. Przydałoby się to jakoś chyba zszyć, czy coś, ale aż tak wielkiej wiedzy medycznej nie mam. Zresztą nie wiem, czy udałoby mi się to zrobić jedną ręką. Po przemyciu rany obandażowałem ją trochę nijako, ale chociaż jakoś zatamowałem krwawienie. Niezbyt prosto mi to wyszło, ponieważ dalej miałem problem ze zginaniem palców, ale to było moje najmniejsze zmartwienie.
- Nie martw się, Lucky, nic mi nie jest – powiedziałem cicho do psa, który podszedł do mnie, cicho piszcząc. Położyłem tą zdrową dłoń na jego łebku, by go pogłaskać, i się zaniepokoiłem. Lucky był przecież istotą żywą, więc przecież powinien być ciepły. A ja tego ciepła nie czułem, jedynie miękkość jego sierści. Coś jest ze mną naprawdę nie tak, i to już nie było zwykłe przeziębienie. Jak byłem chory, to czułem ciepło, które mnie otaczało, tylko moje ciało nie chciało go absorbować. A ja w tym momencie nie czułem go w ogóle, przez co chyba powoli zamarzam. A to nawet nie powinno być w ogóle możliwe, przecież aż tak niskiej temperatury nie było...
Czując się okropnie słabo poszedłem na górę, by zmienić lepiącą się od krwi koszulę na jeden ze swetrów i po prostu położyć się do łóżka. Mimo swoich wcześniejszych przemyśleń chciałem rozpalić ogień w kominku, bo liczyłem cichutko na to, że chociaż troszeczkę to ciepło poczuję, ale nie byłem w stanie użyć swoich mocy, co mnie przeraziło jeszcze bardziej niż to, że nie czułem ciepła. To już na pewno nie było normalne, a ja nie wiedziałem, co mi się działo. Może Mikleo będzie wiedział, on jest znacznie mądrzejszy ode mnie. I kochany. A ja go tak okropnie potraktowałem... skąd mi się to w ogóle wzięło? Przecież ja strasznie głupi jestem, ale to chyba akurat nie nowość.
Czekałem na powrót męża bardzo cierpliwie, z godziny na godzinę czując się coraz gorzej zarówno fizycznie, bo było mi coraz to zimniej, jak i psychicznie, bo martwiłem się o Mikleo oraz plułem sobie w brodę za to, co mu powiedziałem. Kiedy słońce zaszło stwierdziłem, że wystarczy tego i muszę go odnaleźć. Bałem się, że ktoś mógł coś mu złego zrobić. Albo że on coś sobie zrobił przez moje głupie słowa. Pomimo bólu i odrętwienia mięśni wyszedłem na zimny i ciemny dwór, kierując się tym cichym głosikiem, który wskazywał mi, gdzie jest Mikleo. Doprowadził mnie on do katedry, gdzie faktycznie się znajdował mój mąż. Cały i zdrowy... westchnąłem z ulgą, a następnie bez zbędnego czekania podszedłem do ławy, w której siedział, i mocno się do niego przytuliłem. I kiedy tylko go dotknąłem, od razu poczułem ciepło, które wręcz biło od jego ciała. Jak ja dawno ciepła nie czułem... teraz może mnie przeklinać, ale ja się od niego nie odsunę, choćby nie wiem, co.
- Miki, ja cię tak strasznie przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło, ty jesteś taki piękny, a ja jestem taki głupi, martwię się cały czas, że ktoś cię może wykorzystać... – mówiłem szybko i trochę nieskładnie, przez cały czas będąc do niego mocno przytulonym.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz