Nic już nie powiedziałem na jego słowa, wchodząc do gabinetu, prosząc pierwszego pacjenta do środka, siadając na krześle, czekając na pierwszą pacjentkę.
- Dzień dobry - Przywitałem się grzecznie z pacjentką, która weszła do środka, witając się ze mną. - W czym mogę dziś pani pomóc? - Zapytałem, dodając od niego dokumentację medyczną, no i tak właśnie zacząłem pracę, zajmując się moimi pacjentami, robiąc to, co do mnie należało.
Pracując, jak zawsze zapomniałem o przerwie, o której przypominał mi mój ukochany mąż, sprowadzając mnie na ziemię.
- Przypominam ci o przerwie owieczko - Odezwał się Sorey, po wejściu do gabinetu trzymając w dłoniach owoce, zamykając za sobą drzwi. - Znów zapomniałeś prawda? - Zapytał, stawiając owoce na stole.
- Tak, przepraszam - Przyznałem, uśmiechając się do niego niewinnie, w końcu specjalnie tego nie zrobiłem.
- Mnie nie musisz przepraszać, masz się zająć sobą, a nie przepraszać - Powiedział, zwracając się do mnie jak do dziecka, mimo że dzieckiem nie byłem, no może I zachowywałem się jak dziecko, nie dbając o siebie, ale dzieckiem nie byłem, już nie a jako anioł nie potrzebuje przerwy, bo i bez niej świetnie sobie radzę.
- Przecież dbam o siebie tylko w inny sposób niż ty - Stwierdziłem, mimo wszystko siadając na krześle, chcąc się, nazwijmy to, cieszyć przerwą, która tak szybko, jak się zaczęła, tak szybko musiała zostać zakończona.
- Mikleo przepraszać, że przeszkadzam ci w przerwie, ale mamy sytuację wyjątkową - Powiedział jeden z lekarzy wchodzący do mojego gabinetu, no i tyle by było z mojej przerwy.
- Co się stało? - Zapytałem, wstając z krzesła, idąc w stronę Maxa.
- Pacjent ze słabym pulsem coś lub ktoś go zaatakował, potrzebujemy twoich mocy - Powiedział, a ja bez zbędnych pytań ruszyłem za nim, idąc do sali w której leżał w pół martwy człowiek.
Nie myśląc zbyt dużo, musiałem zacząć leczyć człowieka, ignorując wokół krzyki które w każdej chwili coraz to bardziej narastały, przeszkadzając mi w pracy która już i tak była bardzo trudna.
Na szczecie wszytko skoczyło się dobrze, mężczyzna przeżył, a ja nie musiałem słuchać krzyków rodziny zmarłego, wychodząc z sali, trzymając się jak najbliżej ściany, aby się nie przewróci.
- Miki, wszystko dobrze? - Zapytał Sorey, podchodząc tu do mnie, kładąc mi dłoń na biodrach.
- Tak, jestem tylko trochę zmęczony - Przyznałem, zgodnie z prawdą czując, jak nogi uginają się pod nim ciężarem.
- Usiądź - Poprosił, sadzając mnie na jednym z krzesełek, abym nabrał świeżego powietrza przed powrotem do pracy.
- Może powinieneś iść do domu? - Gdy to powiedział, zmarszczyłem brwi, nie zgadzając się na ten jego pomysł, przecież ja nie czuje się na tyle źle, aby pójść do domu. Nie ma nawet takiej opcji.
- Nie, już mi lepiej - Przyznałem, od razu wstając z krzesła, czując zawroty głowy, którą szybciej pokręciłem, wracając do pracy, co jak co ale nie mam czasu na przerwę i muszę pracować, tak długo, jak długo pracować muszę.
- Miki - Słysząc głos mojego męża, zignorowałem go, wchodząc do gabinetu, zapraszając do niego kolejnego pacjenta, robiąc to, co do mnie należało.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz