Nie rozumiałem, po co Sorey mnie tu przyprowadził, chciałem zostać na kanapie zły na niego za to głupie zachowanie, które doprowadziło do tego, jak teraz się czyje. W pracy ciągle muszę się złościć to z tego to z tamtego powodu, a gdy wracam do domu, chce odpocząć, a zamiast tego wysłuchuje pretensji od męża, bo mężczyzna, który zobaczył, że potrzebuję pomocy, mi tej pomocy udzielił. Źle jest, gdy nie traktując mnie odpowiednio i złe jest, gdy mi pomagają, to dopiero jest jakiś żart, najwidoczniej siedzenie w domu mu nie służy, bo wymyśla sobie absurdalne rzeczy.
Nie mając ochoty nawet się ruszać, zamknąłem oczy, powoli odpływając do krainy snów, przynajmniej tam nikt nie miał do mnie o nic pretensji.
Dnia następnego obudziłem się zdecydowanie za wcześniej jak na to, że miałem dziś wolne o mogłem odpocząć, no cóż, skoro już nie śpię, wstałem cicho z łóżka. Wiedząc, że i tak już nie zasnę, podchodząc do kominka, do którego dorzuciłem drewna, aby Sorey nie marzł, bo może i byłem na niego wciąż zły, ale to już nie powód, aby robić mu krzywdę z powodu mojego złości.
Upewniając się, że kominek jest rozpalony, wyszedłem z ciepłej sypialni do znacznie chłodniejszego salonu, co prawda w całym domu było ciepło, ale tutaj jakoś tak wydawało mi się być znacznie chłodniej, a to bardzo mi odpowiadało.
Zadowolony z temperatury, która nawet mi odpowiadała, zająłem się nakarmieniem zwierzaków i zrobieniem mężowi gorącej czekolady, którą tak lubił. Cicho zaniosłem napój do sypialni, stawiając go na stoliku nocnym, nim opuściłem to gorące pomieszczenie, idąc zająć się sobą, chłodna kąpiel, przestanie się w letnie ubranie i wyjście na dwór to jak zbawienie, na które musiałem długo czekać.
Odetchnąłem z ulgą, stojąc na tarasie, dostrzegając liście, o których mówił, no tak faktycznie zrobił, w takim wypadku to i ja zrobię resztę, aby mieć pewność, że praca jest zakończona.
Nie myśląc już zbyt wiele, zająłem się zbieraniem liści i sprzątaniem tych nowych, które spadły z drzew zajmując się, czym tylko mogłem, aby wykorzystać, najlepiej jak się tylko da wolny dzień. Co prawda mógłbym leżeć cały dzień w łóżku, ale jakoś tak nie miałem na to ochoty, z resztą w sypialni było za ciepło, a tu na dworze było wręcz odpowiednio dla mnie samego.
Zajęty pracą nawet nie wiedziałem, kiedy zaczęło lać, kończąc tym samym moją pracę.
Niepocieszony z tego powodu pozbierałem, co tylko się dało, nim wróciłem do domu, osuszając ciała z mokrego ależ jak przyjemnego deszczu, wchodząc do kuchni, gdzie znajdował się już mój mąż.
- Miki, gdzie byłeś? - Podpytał, najwidoczniej nie zerkając za okno lub niedawno wstają.
- Na dworze - Przyznałem mimo wszystko obojętnym głosem wciąż zły na męża za jego wczorajsze słowa, nie ma powodu, aby mi nie ufać a robi to tak, jakbym go zdradzał i to codziennie.
- Co tam robiłeś? - Dopytał, skupiając całą swoją uwagę na mnie, gdy ja wziąłem jedynie do rąk szklankę z wodą, wychodząc z kuchni.
- Zdradzałem cię z Yutą - Mruknąłem, siadając na kanapie, biorąc książkę do ręki, całkowicie się wyłączając.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz