Następnym razem, kiedy otworzyłem oczy, Mikleo nie było obok mnie, ogień w kominku już dogasał, a i na zewnątrz było już ciemno. Niepewnie podniosłem się do siadu, przez cały czas otulony kołdrą oczywiście, i zacząłem rozglądać się dookoła oraz nasłuchiwać, co się dzieje w domu. Problem w tym, że nie słyszałem absolutnie nic. To nie tylko to, ponieważ nawet go nie wyczuwałem w pobliżu. Myślałem, że Miki będzie na dole, albo gdzieś obok... zaniepokojony ciszą zrzuciłem z siebie kołdrę, mimo że bardzo tego nie chciałem i moje ciało zaprotestowało poprzez pojawienie się gęsiej skórki i dreszcze, a następnie założyłem na tors sweter i zszedłem na dół, rozglądając się za Mikim. Nie było jednak nigdzie, co mnie bardzo zaniepokoiło. Nie było go ani w łazience, ani w starych pokojach dzieci, ani w salonie, ani w kuchni... zacząłem się naprawdę o niego martwić i wręcz panikować, bo przecież coś mogło się stać, a ja sobie spokojnie spałem. Dopiero po chwili zauważyłem na stole kartkę, której raczej tu nie powinno być. Podszedłem więc do niej i już po chwili dowiedziałem się, gdzie podział się mój mąż. Poszedł na spacer z Luckym. Ale czemu mnie nie obudził? Poszedłbym z nim, i to z wielką chęcią bym z nim poszedł, nawet jeżeli na dworze padało.
Nie chcąc być w domu po raz kolejny sam z kotami, ubrałem buty, jakiś płaszcz zarzuciłem na ramiona i mimo, że moje ciało wyrażało głośny sprzeciw, wyszedłem na dwór, pozwalając prowadzić się instynktowi do Mikleo. Na zewnątrz nie było aż tak zimno, ale było strasznie mokro. I nieprzyjemnie. Coś czułem, że przez tę wilgotność w powietrzu moje włosy będą później jeszcze bardziej niesforne, no ale to to nie było najważniejsze. Najważniejsze, by odnaleźć Mikleo.
Okazało się, że mój mąż wyruszył w kierunku jeziora. To akurat takie trudne do przewidzenia nie było, bo z naszego domu albo można było iść do miasta, albo właśnie do lasu i jeziora. A skoro Miki ludzi miał dosyć, to pewnie poszedł do bardziej odludnionego miejsca niż miasto. To było logiczne, ale na szczęście nie musiałem myśleć, tylko po prostu iść za głosem serca. Znaczy się, chyba serca. Nie wiem, co to dokładnie było, ale coś mówiło mi, gdzie jest Miki. Tak było od początku, kiedy tylko się pojawiłem, i to coś nigdy mnie jeszcze nie oszukało. Ciekawe tylko, skąd to mam. Miki czegoś takiego nie ma... chyba. Muszę się go o to zapytać.
- Sorey? Co ty tu robisz? – usłyszałem w końcu głos Mikleo, na co się od razu rozpromieniłem. Miki, to jego mi brakowało w życiu. – Przeziębisz się.
- Owieczko, stęskniłem się za tobą – odpowiedziałem, podchodząc do niego i pomimo tego, że był zimny i mokry, przytuliłem go mocno. – I tak, za tobą też, Lucky – dodałem, kiedy odezwał się nasz piesek.
- I tylko dlatego, że się za mną stęskniłeś , to postanowiłeś po mnie wyjść? – spytał z niedowierzaniem, a ja kiwnąłem energicznie głową.
- W domu było tak strasznie pusto bez ciebie, i smutno, i nie chciałem siedzieć tam samemu – wyjaśniłem, smutno się na niego patrząc.
- Przecież zaraz bym wrócił...
- Ale ja cię chciałem teraz zobaczyć – bąknąłem, pusząc poliki.
- No to już mnie widzisz i możemy wracać, nim się gorzej poczujesz – poprosił, ewidentnie za bardzo zmartwiony. Przecież mi nic nie było. Znaczy się, było mi zimno, i mokro, i niefajnie, ale jak już go zobaczyłem, to mi się trochę poprawiło. Wszystkiego, czego potrzebowałem do szczęścia, to jego obok i ze wszystkim innym bym sobie poradził. Nawet z tym głupim przeziębieniem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz