Tak zaaferowany tym, że mój Miki chce coś zjeść, prawie od razu wyszedłem z domu i dopiero w ostatnich chwili zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie wziąłem ze sobą pieniędzy, a bez tego nic nie kupię, a po drugie nie wiem, co kupić. Mikleo nie powiedział mi, co chce zjeść, a ja sam nie miałem pojęcia, co zrobić. Jakiś cichutki głosik w mojej głowie mówił mi, bym zajrzał do szuflady w kuchni. Nie do końca wiedziałem, po co miałbym to zrobić, ale kiedy już wziąłem mieszek z monetami i schowałem go do kieszeni, postanowiłem posłuchać tego cichutkiego głosu i tam zajrzeć. Ku mojemu zaskoczeniu, znalazłem w nim jakiś notatnik. Zaintrygowany tym znaleziskiem zacząłem je oglądać i okazało się, że to był zeszyt z przepisami. Spisanych moją ręką. A przynajmniej to wyglądało, jak moje pismo. Byłem tego pewien, a przecież w tym życiu jeszcze nic nie pisałem, więc czysto teoretycznie nie powinienem rozpoznawać swojego charakteru pisma. Wygląda na to, że jako człowiek spisywałem przepisy w jedno miejsce. Ja to czasem mądry jestem. Tylko mogłem jeszcze momentami wyraźniej pisać.
Wyrwałem jedną z nielicznych pozostałych kartek i zacząłem robić listę zakupów, bo coś podejrzewałem, że bym zapomniał o połowie rzeczy. Na pierwszy ogień poszły produkty najważniejsze i pierwszej potrzeby, jak jakiś malutki chlebek, by miał coś na kolację i jutrzejsze śniadanie, jajka, masło, może jakiś ser, jakieś warzywa, jakby były. A później jeszcze raz przekartkowałem zeszyt by zdecydować się na jeden obiad. Nie chciałem robić wielkich zakupów, dlatego chciałem się skupić na jednym daniu. Tylko na którym...? Może ten makaron z sosem pomidorowym? Brzmi całkiem prosto. Pytanie tylko, czy to takie efektowne będzie... no nic, mam nadzieję, że Mikiemu zasmakuje. Szybko spisałem produkty potrzebne do tego dania i opuściłem dom z moim psim towarzyszem u boku.
Same zakupy zajęły mi trochę czasu, bo aż godzinę. Nie planowałem, by tak długo mi to zajęło, no ale nie znałem planu rynku, nie wiedziałem, gdzie jaki sprzedawca czym handluje, no i trochę pokręciłem się po tym rynku. Ale kiedy tylko wróciłem do domu i poukładałem potrzebne zakupy, zabrałem się za gotowanie, korzystając z przepisu, który zapisałem. Zawarłem w nim najmniejsze wskazówki, opisałem wszystko bardzo dokładnie... to pewnie nie jest mój przepis. Żaden z nim nie jest moim przepisem, znając moje życie i zdolności kulinarne, dlatego cieszyłem się niezmiernie, że właśnie to zapisywałem. Ten stary ja był znacznie mądrzejszy, niż ten nowy ja.
- Smacznego, Owieczko – odezwałem się, kiedy tylko wszedłem do sypialni z talerzem pełnym makaronu z sosem, który był posypany startym serem i ziołami, uczyniłem to wedle moich wskazówek z zeszytu, oraz szklanką z wodą. – Mam nadzieję, że ci zasmakuję, strasznie się dla ciebie starałem, ale jak coś będzie nie tak i ci nie będzie smakować, to daj mi znać i się nie zmuszaj do jedzenia – powiedziałem na jednym wdechu, troszkę się stresując tym, że mu nie zasmakuje.
- A gdzie jest twój widelec? – spytał, czym mnie totalnie zaskoczył. Jak to mój widelec?
- Ale to ty jesz, nie ja. Jak nie będziesz mógł zjeść do końca, no to wtedy ja dokończę. Musisz jeść za dwóch, pamiętaj o tym – odpowiedziałem, troszkę nie rozumiejąc jego pytania. To jemu miałem przygotować obiad, nie nam, więc przygotowałem tylko jedną porcję...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz