Dopóki Mikleo nie otworzył oczu strasznie się o niego bałem. Bałem się, że coś się mu stało i nigdy się nie obudzi, a ja zostanę sam. A jak zostanę sam, to zginę. A jak ja zginę, to nasze dzieci także, bo nie będzie nikogo, kto by się nimi zajmował. Na szczęście już wszystko było w porządku i mogłem w końcu odetchnąć z ulgą. Wszystko było w porządku. Miki żył, tylko był wykończony. Dzieci żyły, były bardzo żwawe i głośne, no i przede wszystkim zdrowe. Ja też żyłem, chociaż było blisko. Wszyscy żyliśmy i chyba to się liczyło. Za kilka dni, kiedy Miki troszkę zbierze siły, będziemy mogli wrócić do domu. Będę musiał poprosić o pomoc Lailah, bo sam za bardzo nie dam sobie z tym rady. W końcu będę musiał jakoś podtrzymać Mikleo podczas drogi powrotnej, a z dwójką dzieci na rękach było to niemożliwe. O tym będę myślał potem, teraz muszę skupić się na tym, by moja biedna Owieczka wydobrzała.
Dzieci, kiedy tylko wyczuły, że są przy mamie, od razu się przebudziły, ewidentnie głodne. No ale jak tu nakarmić dwójkę naraz? No nie da się, dlatego Mikleo najpierw zajął się tym bardziej niecierpliwym szkrabem, czyli Haru, a ja przytrzymałem naszą piękną księżniczkę. Która była odrobinkę czerwona. I pomarszczona. I jednocześnie strasznie owłosiona na głowie. Podobnie jak jej brat. No dobrze, nasze dzieci najpiękniejsze na świecie jeszcze nie były, ale każde dziecko na początku było takie troszkę brzydkie. Byłem jednak przekonany, że te maleństwa będą tak piękne, jak mój Miki. Już nawet włosy mają takie jak on. I bardzo dobrze. Miki miał prześliczny odcień włosów.
W końcu dzieci zostały nakarmione i pielęgniarka chciała zabrać je z powrotem, ale Miki nie chciał się zgodzić, czego nie rozumiałem. Widziałem, jak strasznie mu się oczy kleiły, ledwo je nakarmił i już był zmęczony. I ja to w zupełności rozumiałem, ta krew i jego nagła utrata przytomności nie była normalna, więc teraz miał pełne prawo być zmęczony.
- Owieczko, dzieci będą tuż obok. A ty musisz odpocząć – powiedziałem uspokajająco, wyciągając ręce po Hanę.
- Jeszcze się nimi nie nacieszyłem – bąknął cichutko, mimo wszystko mi ją oddając. Że on jeszcze jakoś widział na oczy...
- Nacieszysz się. Jak już odpoczniesz – obiecałem mu, oddając maleństwo pielęgniarce.
- Zostaniesz przy mnie? – zapytał, na co uśmiechnąłem się delikatnie i chwyciłem jego dłoń, by ucałować jej wierzch.
- Oczywiście, Owieczko. A teraz już idź spać – wyszeptałem, całując go w czoło.
Mikleo padł, dzieciaki zostały zabrane, a ja zostałem tak jakby sam. Zmęczony, troszkę psychicznie i fizycznie, skuliłem się na krześle, też chcąc troszkę się zdrzemnąć. Zamierzałem spędzić tak długo, tak tylko Miki będzie musiał tutaj być, nawet jeśli miałbym przez kilkanaście dni spać na niewygodnym krześle i nabawić się przez to bólu pleców. Wcześniej poprosiłem Misaki o to, by przez ten nasz okres pobytu tutaj w szpitalu zaglądała do domu, by nakarmić nasze zwierzaki. Nie mogłem zostawić Mikleo tutaj samego. Nikt mnie stąd nie wywali, nie powstrzyma mnie nawet to, że już się skończyły godziny odwiedzin... Niech tylko ktoś spróbuje powołać się na ten argument. Od tego krzesła mnie nie odkleją.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz