W nieco lepszym humorze wróciłem do domu, zakupując trochę słodyczy, które poprawią nam obojga nastrój szkoda tylko, że na chorobę męża nie ma lekarstwa, bo gdyby było, już od razu bym je zakupił lub nawet gdyby było, to bym je stworzył.
Chowając wszystko na swoje miejsce, przygotowałem dla męża gorącą czekoladę, która zdecydowanie powinna mu pomóc, a może ty tylko ja sobie to wmawiam, będąc już trochę zmęczonym jego chorobą, co jak co ale to już miesiąc a on wciąż jest chory, do tego pacjenci no i jak tu nie być podirytowanym.
- Sorey zrobiłem ci gorącą czekoladę - Odezwałem się, wchodząc do sypialni, dopiero teraz zauważając, że go nie ma, zdziwiony odstawiłem kubek na szafce, nocnej idąc go poszukać, w końcu może gdzieś tutaj jest, domu raczej by nie opuścił, bo i po co? Za zimno dla niego jest. - Sorey? Gdzie ty jesteś? - Zapytałem zdziwiony po przejściu całego domu, a nawet ogródka przerażony tym, że go nie ma.
Przerażony jeszcze raz przebiegłem cały dom, aby upewnić się, że go nie ma no i nie było, zniknął, po prostu zniknął.
- Gdzieś ty poszedł głupku? - Zapytałem cicho, siadając na schodach. Czując, że robi mi się już słabo na samą myśl o tym, że mojemu ukochanemu coś mogło się stać, co mu w ogóle do głowy wpadło, aby dziś iść? Jest za zimno, zamarznie mi tam. Nie, na to nie mogę pozwolić, muszę go poszukać i to jak najszybciej nim coś mu się stanie.
Nie myśląc ani chwilo dłużej wyszedłem z domu, zabierając ze sobą psa, który ruszył w drogę, nawet na mnie nie czekając, no i jeszcze on mi się zaraz zgubi.
- Lucky piesku gdzie jesteś? - Wolałem, nie wiedząc, gdzie jest mój pies, podczas wyjścia na dwór rozpętała się śnieżyca i pies zniknął mi z oczu, a to oznaczało, że teraz straciłem nie tylko psa, ale i męża.
- Gdzie ty się podziałeś? - Pytałem sam siebie, nie potrafiąc go już wyczuć, pakt już dawno został zerwany, a ja nie mam pojęcia gdzie i dlaczego w ogóle poszedł, oby tylko nasz pies go znalazł i chroniły przez złem, które czai się na każdym kroku.
Nie wiedząc gdzie mam iść dalej, zatrzymałem się na środku drogi, rozglądając się, tu w prawo tu znów w lewo nic nie widząc a wszystko dlatego, że śnieg już dawno zakrył jego ślady, a nawet i ślady łapek psa, którego zgubiłem, tak samo, jak i zgubiłem męża.
Załamany usiadłem na pniu, czując łzy, które zaczęły napływać mi do oczu, no i co ja teraz miałem zrobić? Gdzie go szukać? Przecież ja nie dam sobie rady bez niego, nie chce żyć bez niego, dlaczego on mi to zrobił? Dlaczego gdzieś poszedł? Dlaczego sam? Po co?
Nie mając odpowiedzi na te wszystkie pytania, wstałem z pnia, idąc do Lailah, najszybciej jak się da, ona mi pomoże, musi pomóc, jak niw ona to już nikt inny mi nie pomoże. Może jako anioł ognia wyczuje mojego męża i chociaż naprowadzi mnie na jego ślad, muszę spróbować, jest moją ostatnią nadzieją.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz