Jak mi minął pierwszy dzień? Poza dwiema osobami z nikim się tu raczej nie dogadam, a wliczając Misaki i Mikleo, no to cztery. Niby się tym nie przejmowałem, ale coś czułem, że z tak obszernym gronem znajomych w pracy może być ciężko. Już się także domyślałem, że nie pozostanę ulubieńcem pacjentów przez to, że będę pilnował Mikleo i tego, ile pracuje, ilu ma pacjentów, czy to z poważniejszymi schorzeniami, jego godzin pracy... ale też to były tak jakby moje obowiązki. W końcu, poza dbaniem o pacjentów już leżących w łóżkach, muszę także pomagać lekarzom. A jako, że tylko Mikleo lubię, no to pomagam głównie jemu. No i jest jeszcze Makoto, ale Makoto świetnie sobie radzi bez mojej pomocy i przede wszystkim wie, kiedy ma przerwę i ilu pacjentów może przyjąć. W przeciwieństwie do Mikleo, Dlatego to Mikleo muszę pomagać. Właśnie, pan Makoto należy do tej mojej elitarnej grupy osób, które uważam za spoko ludzi. Drugą osobą jest Zack, który jest taki trochę specyficzny, no ale pracuje. I nie mizia się z innymi po kątach. Tyle mi w zupełności wystarczy, by kogoś polubić.
- Ulubieńcem wszystkich to ja tam nie zostanę – powiedziałem, z chęcią splatając nasze dłonie i opatulając się bardziej płaszczem. Jak tak się wyszło z ciepłego szpitala, to tutaj na zewnątrz było dla mnie strasznie zimno, ale jednocześnie też czułem ulgę. Świeże powietrze, mimo, że przeraźliwie zimne, było dla mnie ulgą. To pewnie przez tę atmosferę w szpitalu. Ludzie tam jednak cierpią, umierają, i to czuć w powietrzu, które po czasie stawało się ciężkie, przynajmniej dla mnie. – Anna to mnie chyba zamordowała w myślach na dwadzieścia różnych sposobów, jak wróciła do naszego pokoju.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to ci przeszkadza – odezwał się zaskoczony, na co od razu pokręciłem głową.
- Na razie nie. Jeżeli miałbym tam pracować jakoś strasznie długo, to pewnie zaczęłoby to być ciężkie, bo prawie wszyscy zaczęliby mi kłody pod nogi rzucać... no ale przez te kilka miesięcy to im jeszcze życie uprzykrzę – powiedziałem z dumą w głosie. Jeszcze tylko kilka dni i wszyscy będą robić to, co należy do ich obowiązków.
- Widzisz? A tak strasznie się stresowałeś – odpowiedział, przytulając się do mojego ramienia.
- I nadal się muszę stresować, bo dzisiaj nikogo leczyć nie musiałem. A co, jeżeli jutro będę musiał kogoś uleczyć? I mi się nie uda? Nadal jest ryzyko – odparłem całkowicie poważnie. Dzisiaj mi się upiekło, ale co przyniesie jutro? Tego nie wie nikt.
- Oj, Sorey... – westchnął ciężko Mikleo, chyba troszkę tracąc wiarę we mnie. Że też nie stracił jej wcześniej...
- Kocham cię, Owieczko – powiedziałem prosto z serca i pocałowałem go w skroń. I dlatego, że go kocham, będę pilnował, by robił tylko to, co do niego należy, irytując wszystkich innych.
- Ja ciebie też, Sorey – przyznał, na co uśmiechnąłem się szeroko. No i ja już więcej do szczęścia nie potrzebowałem. No, może tylko ciepła i łóżeczka. Po raptem czterech godzinach snu byłem tak troszkę zmęczony, ale nie chciałem jakoś mocno tego pokazywać. W końcu w przeciwieństwie do Mikleo, ja niewiele robiłem i nie mogłem być zmęczony, ale Miki już mógł, bo znów za dużo wziął na swoje barki.
- Chcemy się przejść przez rynek czy wracamy od razu do domu? – zapytałem, na moment odwracając głowę w stronę głośniejszej, bardziej ludnej części miasta. Dobrze byłoby kupić jakieś olejki do kąpieli, bo te nasze już się powolutku kończą. No i oczywiście trzeba także uzupełnić zapasy dla naszych zwierzaków. Nie musimy tego robić dzisiaj, no ale skoro przechodzimy obok... chociaż, ja chyba bardziej wolałbym wrócić do domu. Ale tu nie rozchodzi się o mnie, a o Mikleo. On na przykład może chcieć to zrobić dzisiaj, by móc jutro wrócić od razu domu.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz