Muszę przyznać, czułem się paskudnie. Chciałem mu tylko przyjemność sprawić, może go zaskoczyć, ale tak pozytywnie zaskoczyć, i co? Nawet dziękuję nie usłyszałem. A przecież się starałem. Z owoców nie zrobi się takiego pełnowartościowego posiłku, to fakt, ale przynajmniej nie trzeba się jakoś specjalnie starać, by coś z nich zrobić dla dzieci. Na przykład takie jabłka, wystarczy je umyć, obrać i zetrzeć, i dzieci mają gotową przekąskę. A poza tym, kto lubi warzywa...
Przez chwilę korciło mnie, by pójść za Mikim, no ale mimo tego się powtrzymałem. Miki nie wyglądał na specjalnie zachwyconego... i może dlatego powinienem właśnie za nim pójść? Chociaż nie, lepiej nie, bo jeszcze będzie na mnie krzyczał. A ja nie lubię, jak się na mnie krzyczy. Poza tym, trzeba było zostać z dziećmi, które nawet jak spały, to i tak trzeba było je pilnować. I ta cała energia, którą miałem jeszcze przed powrotem do domu, nagle wyparowała. Chciałem dobrze... zawsze chcę dla niego dobrze. Nigdy nie zrobiłbym czegoś, by mu zaszkodzić. Nawet na złość rzadko kiedy mu robię.
Dalej czując się tak paskudnie poszedłem na górę, do sypialni, by okryć się kocem. Znów zaczynało mi być zimno, i coś się domyślałem, że to miało związek z Mikim i z tym, że jest na mnie zły. Znaczy się, chyba tak to działa, a przynajmniej zawsze czuję się gorzej, kiedy Mikleo jest na mnie zły. Mam jednak nadzieję, że będę miał siły, by zajmować się dziećmi. Chociaż, może nie będę musiał się o to martwić, bo Miki zdąży wrócić z targu... no ale jak wróci, to i tak będę musiał mieć siłę, by mu pomagać w opiece nad dziećmi. Choćbym miał się czołgać, to i tak się będę nimi zajmował. Nie mogę zostawić Mikleo samego, nawet jak on jest na mnie zły.
Tak więc siedziałem pod kocykiem, trzęsąc się z zimna i czekałem, aż Mikleo wróci. Na pewno nie zajmie mu to bardzo dużo czasu, w końcu trzeba tylko kupić warzywa... więc gdzie on jest? Stęskniłem się za nim. Pewnie się do niego nie przytulę, bo nie będzie tego chciał, no ale będzie w domu, i to mi w sumie wystarczy. Znaczy się, nie wystarczy, ale będę się musiał zadowolić.
Bo jakimś czasie obudziło się jedno z bliźniąt, mianowicie Hana. Mimo zimna i ogólnego złego samopoczucia wstałem z łóżka, by podejść do kołyski i od razu wziąłem ją na ręce, by przypadkiem nie zaczęła płakać. Haru spał i wolałbym, aby jak najdłużej to trwało.
- Dzień dobry, księżniczko – powiedziałem cicho z wielkim uśmiechem na ustach. Dziewczynka chętnie wyciągała rączki w moja stronę, ewidentnie chcąc, bym ją wziął na ręce. I tylko dlatego się obudziła? Bym ją trochę na rękach ponosił? Ona to jest dopiero dziwnym dzieckiem. – Jesteś strasznie cieplutka, ty nie masz gorączki, skarbie? Czy to moja wina? – spytałem cichutko, odrobinkę zaniepokojony. Sprawdziłem jeszcze temperaturę jej braciszka i okazało się, że był tak samo ciepły, jak siostrzyczka. Wnioski były dwa. Albo bliźniaki były chore, albo to moja temperatura ciała była za niska. Tylko czy gdyby Hana była chora, to by się tak cieszyła? Nie wiem. I to mógł określić tylko Miki... który właśnie wrócił, sądząc po dźwięku otwieranych i zamykanych drzwi. Chwała Bogu, już się bałem, że coś się mu stało. – Chodźmy do mamusi, mamusia sprawdzi, czy wszystko z wami w porządku – mówiłem dalej, pewniej chwytając niemowlaka i schodząc na dół.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz