Jeszcze zaspany rozejrzałem się niepewnie dookoła, próbując połączyć kropki. Czemu było tu tak ciemno? Miałem się położyć na tylko pięć minutek, a już jest wieczór. To nie tak miało wyglądać. Miałem jeszcze posprzątać tam na górze; schody, łazienkę, korytarz, pokoje dzieci, nasz pokój, a nie zrobiłem kompletnie nic. Mało tego, pozwoliłem, by mój mąż poszedł do kuchni i coś sobie przygotował. By pracował z rozgrzaną patelnią. Przecież gdyby zasłabł, i się oparzył tym tłuszczem, krzywdę by sobie zrobił. I to wielką. Pomyślał o tym? Czemu mnie nie obudził? Zrobiłbym mu te naleśniki, i to bez żadnego ale, przecież obiecałem mu, że je zrobię...
- Czemu mnie nie obudziłeś? – zapytałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. Już widziałem, że Miki był padnięty, a naleśniki nie były aż takie ciężkie do zrobienia. Nawet ja potrafiłem to zrobić, a jak wiadomo, ja to takim wyjątkowym beztalenciem kulinarnym jestem. Więc skoro mi się to udaje, no to całkiem stabilnie było.
- Bo widziałem, że byłeś zmęczony, więc nie chciałem cię budzić. Zresztą, poradziłem sobie świetnie – powiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie, starając się ukryć zmęczenie. Czy tak świetnie mu poszło, to pewien nie byłem, niektóre naleśniki były trochę spalone, no ale już go nie chciałem dołować. W sumie, aż tak źle nie było. Mi się gorsze wpadki zdarzały, i to nawet jak byłem zdrowy.
- A gdybyś zasłabł? I się olejem poparzył? Pomyślałeś o tym? Mogłem ci zrobić naleśniki w każdej chwili, wystarczyło tylko mnie obudzić – zalałem go pytaniami, wchodząc do kuchni, by skompletować wszystkie brudne naczynia i wstawić je do zlewu, i oczywiście zalać je wodą.
- Daj spokój, nic takiego się nie wydarzyło, a ty potrzebowałeś snu. Pewnie bardzo ci dałem w kość, jak byłem chory – odparł, niezbyt przejęty perspektywą, którą mu przedstawiłem.
- Nie rób już tak więcej i mnie budź, w razie czego. Wolę chodzić niewyspany, niż żeby coś ci się stało – westchnąłem ciężko, przecierając zmęczone oczy.
- Dobrze. Dla ciebie także zrobiłem naleśniki. Zjesz ze mną? – spytał takim tonem, że odniosłem wrażenie, iż rozmawiam z małym dzieckiem. To ja jestem dzieckiem w tym związku... no ale niech mu już będzie, jest jeszcze chory i osłabiony, więc przymknę na to oko.
- Zjem, Owieczko, zjem – powiedziałem, co strasznie ucieszyło mojego męża. Szczerze, to nie miałem, za bardzo ochoty na jedzenie czegokolwiek, troszkę się od tego odzwyczaiłem, ale te naleśniki trzeba było zjeść, a troszkę wątpiłem, by Miki zjadł je wszystkie sam. Poza tym domyślałem się, ile pracy w to włożył, i nie chciałem, by było mu przykro, tak jak było przykro mnie, gdy nikt nie zjadł mojej szarlotki. Chociaż, to pewnie dlatego, że niedobra była. Już więcej za pieczenie się nie biorę.
Mikleo nasmarował mi naleśniki czekoladowym kremem i nałożył mi je na talerz. Ja z kolei przygotowałem dla niego zioła, z czego nie był zbyt zadowolony, ale wypił je bez zbędnego marudzenia. Muszę przyznać, to naprawdę miła odmiana, nie musieć mu grozić ani wpychać tego na siłę.
- Bardzo dobre. Nawet jak trochę spalone – pochwaliłem go, uśmiechając się do niego delikatnie, doskonale wiedząc, jak miłe są pochwały nawet w tak błahych sprawach.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz