Siedziałem pod drzwiami, słuchałem słów mojego męża, nie byłem na niego zły, bo to on powinien być zły na mnie za to, co zrobiłem, Sorey miał rację to, co zrobiłem, było beznadziejne, złamałem sobie rękę i jeszcze grożę mu, że to powtórzę, nawet nie zastanawiając się nad tym, jakie mogłyby być tego skutki uboczne, przecież gdybym drugi raz wyskoczył, mógłbym sobie zrobić coś naprawdę poważnego. A co gdybym spadł, złamał sobie kręgosłup, albo nogę? Nie wiem, czy dałbym radę wytrzymać, funkcjonując normalnie, to znaczy nie da się funkcjonować normalnie, gdy ma się złamaną rękę, a co dopiero kręgosłup lub nogę.
Po przemyśleniu sobie tego wszystkiego otworzyłam drzwi z łazienki, podchodząc do męża, obok którego usiadłem, opierając delikatnie głowę na jego ramieniu.
- To ja przepraszam, zdecydowanie nie jestem dzisiaj sobą, wiem, że przesadziłem, ale nie potrafię nad tym panować - Przyznałem, czując się naprawdę głupio, z powodu tego, co uczyniłem.
Sorey westchnął cicho, przytulając mnie do siebie.
- Nie jestem na ciebie zły, ale proszę, połóż się w sypialni - Poprosił, chwytając moją dłoń, którą ucałował, patrząc mi głęboko w oczy.
- A położysz się ze mną? - Zapytałem, nie chcąc leżeć tam sam, już naprawdę mogę się poświęcić i przeleżeć reszty dnia w łóżku, ale tylko wtedy kiedy on będzie robił to ze mną, w innym wypadku naprawdę tego nie wytrzymam i zrobię coś głupiego, nawet nie świadom tego, że coś takiego uczyniłem.
- Położę się - Obiecał, wstając z podłogi, pomagając wstać z niej i mi, prowadząc mnie do sypialni, gdzie wspólnie położyliśmy się na łóżku, wtulając w swoje ciała, musząc uważać na moją dłoń, która w tej chwili mogła być dla mnie, a nawet dla nas naprawdę problematyczne, oby tylko Sorey miał cierpliwość, aby mnie znosić, bo przecież oboje dobrze wiemy, jak okropnie złośliwy umiem być, gdy nic nie idzie po mojej myśli.
Zmęczony delikatnie położyłem dłonie na klatce piersiowej męża, powoli odpływając do krainy Morfeusza.
Nie byłem pewien, kiedy się obudziłem, odczuwając potworny ból ręki, zdziwiony dotknąłem ją, czując jeszcze większy ból.
- Ał! - Krzyknąłem, zaciskając wargi, powstrzymując się od płaczu.
- Miki? Co się stało? - Sorey słysząc mój krzyk, wbiegł do sypialni, wyglądając na przerażonego, co ja wczoraj robiłem i dlaczego tak bardzo boli mnie ręka?
- Boli mnie ręka, co ja wczoraj robiłem? Dlaczego nie mogę ruszać ręką? - Podpytałem, starając się nie dotykać tej okropnej bolącej ręki.
- A więc nie pamiętam? - Widząc moje przeczące kręcenie głową, westchnął cicho, siadając obok mnie - Wpadłeś na genialny pomysł wyskoczenia z okna - Gdy to powiedział, zamrugałem oczami, patrząc na niego jak na głupka, dlaczego miałbym skakać z okna? Przecież mogłem wyjść drzwiami.
- Co? Dlaczego wyskoczyłem z okna? - Zapytałem, naprawdę niczego nie rozumiejąc.
- Zamknąłem drzwi, abyś mi nie uciekł, wychodząc na chwilę z naszym psem na spacer. Myślałem, że się nie obudzisz, a ty nie tylko się obudziłeś, ale i wyskoczyłeś przez okno - Wytłumaczył, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczył..
- O nie co ja narobiłem - Załamany swoją głupotą opadłem na poduszkę, ciężko wzdychając. - I co ja teraz zrobię? Jak mam zajść się dziećmi i domem - Odezwałem się do siebie, troszeczkę ignorując w tej chwili męża, który był przez cały czas przy mnie.
<Pasterzyku? C: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz