Na świeżym powietrze mogłem troszeczkę odetchnąć, przemyśleć kilka spraw, zdając sobie sprawę z tego, że troszeczkę zbyt agresywnie się zachowałem, nie powinienem go uderzyć, to było głupie i zbyt impulsywne, powinienem go przeprosić za to, co zrobiłem i nigdy ponownie tego nie powtarzać.
Po długich przemyśleniach wróciłem do domu z dziećmi, chcąc spokojnie porozmawiać z mężem, o tym, co się stało i przede wszystkim o tym, co uczyniłem.
Zdziwiony wchodząc do domu, dostrzegłem złożoną kanapę, która bardzo mnie zdziwiła, dlaczego ona była złożona i gdzie był mój mąż?
Zmartwiony rozejrzałem się po domu, zaglądając do każdego pomieszczenia znajdującego się w tym domu, nigdzie go nie dostrzegając.
- Sorey gdzieś ty się podział? - Zapytałem, sam siebie naprawdę się o niego martwiąc a co jeśli coś mu się stanie? Mój panie chroń go od złego.
Nie myśląc za dużo, musiałem szybko spakować swoje dzieci, które zabrałem do Lailah, tłumacząc jej nagłe zniknięcie męża, prosząc, aby zajęła się maluchami, gdy ja będę szukał tego głupka.
Lailah zgodziła się, proponując, aby dzieci zostały u niej przez kilka dni, za co byłem jej bardzo wdzięczny, gdy ja będę zajmował się mężem, ona pomoże mi z dziećmi, co naprawdę mi się przyda. Sorey jest ostatnio bardzo problematyczny, dlatego lepiej będzie, jeśli dzieci pozostaną tu z ciocią.
Dziękując kobiecie za jej dobroć, pożegnałem się z maluchami, opuszczając zamek, musząc skupić się na poszukiwaniu mojego męża, który sam Bóg wie gdzie teraz jest, czy to moja wina? Czy to dlatego, że go uderzyłem? Chyba tak, to moja wina, nie powinienem go nigdy uderzyć.
Przerażony tym, że mogłoby mu się coś stać, przystanąłem na chwilę w miejscu, zamykając swoje oczy, musząc skupić się na szukaniu mojego męża, który jak się w końcu okazało, znajdował się w lesie, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Szukając go, ruszyłem za głosem prowadzącym mnie w stronę Soreya, którego znalazłem po dłuższym czasie w lesie siedzącego na starej kłodzie, ledwo trzymającego się na nogach.
- Sorey - Odezwałem się, cicho podchodząc do męża, zwracając tym samym jego uwagę.
- Zostaw mnie - Odezwał się zmęczony, dłonią odsuwając mnie od siebie, nie chcąc, abym przy nim był i słusznie zasłużyłem sobie na to, uderzyłem go, mimo że nie powinienem.
- Sorey kotku przepraszam, nie powinienem był cię uderzyć, ja wiem, że źle postąpiłem, ale nie mogę już tego dłużej wytrzymać - Przyznałem, patrząc na niego ze smutkiem w oczach.
- Mogłeś mi powiedzieć, że mnie nie kochasz, że chcesz, abym cię opuścił, zrobiłbym to, jedno słowo wystarczyło, nie musiałeś mnie bić - Przyznał, czym mnie zaskoczył, on naprawdę myśli, że ja go uderzyłem, bo go nie chciałem?
- Nie uderzyłem cię dlatego, że cię nie chciałem Sorey, ja to zrobiłem dlatego, że ciągle powtarzasz mi, że cię nie kocham. Głuptasie kocham cię, kocham nad życie i wiesz, boli mnie tak szczerze, gdy to mówisz - Wyszeptałem, kładąc dłoń na jego policzkach, chcąc, aby spojrzał mi w oczy, całując delikatnie w jego czoło. - Sorey ja naprawdę cię kocham i nie chce stracić, wracając ze mną do domu - Poprosiłem, chcąc już być w bezpiecznym domu z mężem, który ewidentnie ledwo trzymał się na nogach.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz