środa, 8 listopada 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Przyłożyłem chłodną dłoń do piekącego policzka, czując się okropnie, i psychicznie, i fizycznie, bo nagle poczułem przeraźliwie zimno. Za co to konkretnie było? Ja coś zrobiłem nie tak? Ale co? Nie zrobiłem nic, to on olewał mnie i moją pomoc. Ja tu chcę mu pomagać, bo widzę, że wygląda źle, i na pewno czuje się źle, a on mi mówi, że jestem beznadziejny. On naprawdę mnie musi nie kochać. Więc skoro mnie nie kocha, to czemu mi powiedział mi „tak” na ślubnym kobiercu? Mógłby mi powiedzieć „nie”. Zrozumiałbym to. Chociaż, może to uderzenie było jego „nie”? Oznacza to, że mam sobie pójść? Na to wychodzi. Nie wiem, co miałbym tu robić, skoro jestem beznadziejny. I jednak miałem rację mówiąc, że mnie nie kocha. Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Gdybym wiedział wcześniej, to by wtedy nie musiał się przy mnie tak męczyć, bo przecież bym go wcześniej opuścił.
Wyjrzałem przez okno tarasowe. Dzieci i Miki znajdowali się w ogrodzie, na tyłach domu, wraz z Luckym i większością kotów. To bardzo dobrze. Więc jeżeli wyszedłbym z domu, nie zauważyliby, zwłaszcza dzieci i Lucky, oni by w końcu nie zrozumieli i chcieli pójść za mną, zwłaszcza dzieci. Ale tutaj, z Mikleo, będą mieć lepiej niż ze mną. Ja sam nie wiem nawet, gdzie iść. Wszędzie, byle tylko nie tu, bo nikt mnie tu najwidoczniej nie chce.
Spojrzałem ze smutkiem na gorącą czekoladę, która już wcale gorąca nie była. I nawet nienaruszona przez Mikleo. Chyba powinienem opróżnić te kubki w zlewie, bo gardło miałem tak ściśnięte, że w ogóle by nic przez nie nie przeszło. Mikleo nawet nie spróbował. Nawet się tym nie zainteresował, nie podziękował, ani nic... naprawdę muszę być beznadziejny, skoro nawet oprawnie gorącej czekolady nie potrafię zrobić. Wstałem więc z kanapy i ruszyłem z tymi dwoma kubkami do kuchni, by je umyć. Następnie wróciłem do poprzedniego pomieszczenia, by złożyć kanapę. Skoro, mnie już tu nie będzie, to po co ma być rozłożona? Złożyłem także koce najrówniej, jak tylko potrafiłem tymi trzęsącymi się i przemarzniętymi do szpiku kości dłońmi, ułożyłem poduszki, i... to było na tyle. Chyba. Powinienem coś wziąć? Nie no, chyba nie, bo i po co? Zbędny balast. Jedzenia nie potrzebuję, a skoro się ani nie pocę, ani nic takiego, no to dodatkowych ubrań też raczej nie potrzebuję. A może jednak...? W końcu mógłbym je ubrudzić. Albo spalić. Chociaż, nie mam pojęcia, jak ja miałbym w takim stanie przywołać ogień. Jak rano czułem się całkiem dobrze, miałem świetny humor, tak teraz czułem się paskudnie i jedyne, czego chciałem, to... sam nie wiem, chyba po prostu zniknąć. Przestać istnieć i czuć. Bo skoro Mikleo mnie nie kocha, to jaki jest sens istnienia? 
Poszedłem więc na górę, do sypialni, w której nie byłem od kilku dobrych dni. Panował tu mały zaduch, dlatego też otworzyłem tu okno, by trochę się tu wywietrzyło i ochłodziło, by Mikleo miło było, gdy już będzie tu spać, a następnie zabrałem niewielki plecaczek, do którego włożyłem jedynie koszulę i jedną parę spodni. Po tym po cichu opuściłem dom, kierując się... sama nie wiem, gdzie, po prostu przed siebie. Może potem wpadnę na jakiś pomysł, a teraz... teraz po prostu stąd muszę jak najszybciej pójść.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz