Patrzyłem na Mikleo z delikatnie rozdziawioną buzią, powoli analizując sobie jego wypowiedź w głowie. Więc... on mnie jednak kochał? I chciał, bym wracał z nim do domu? Ale tak na poważnie? Zachowywał się tak, jakby mnie nie chciał, ciągle mnie odsuwając od wszelakich obowiązków, i usypiając swoimi mocami... no i jeszcze nie pozwalał mi się zajmować dziećmi, nawet pomimo tego, że czułem się dobrze. A do tego wszystkiego dochodziło to uderzenie w policzek. Nie zasłużyłem sobie na to, by zostać uderzonym. Ja bym go w życiu nie uderzył, nie wiem, co musiałby zrobić, bym poczuł ochotę, by go uderzyć.
– Naprawdę mogę wrócić do domu? I nie nie chcesz mnie tam? – zapytałem z nadzieją, patrząc na niego uważnie.
– Oczywiście, że możesz, Kaczuszko. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – usłyszałem w odpowiedzi. – Wracamy więc?
– Jak mnie tam chcesz, to możemy wracać. Ale jak mnie nie chcesz, to ja tu zostaję – odpowiedziałem, nie chcąc, by się ze mną męczył. Jeszcze nie wiem, gdzie miałbym pójść, ale gdzieś bym poszedł. Nawet, jakbym miał zamarznąć gdzieś tak w połowie drogi, bo miałem wrażenie, że coraz ciężej mi się poruszać, bo tak zmarznięty byłem.
– Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Możesz wstać? – dopytał, a ja kiwnąłem głową. Byłem strasznie zmęczony, i tylko dlatego tutaj przystanąłem, ale dla Mikleo mogłem wstać. A już na pewno się postaram. Co jednak z tego wyjdzie, nie miałem pojęcia.
Mikleo musiał zobaczyć moją niepewną minę, dlatego pozwolił, bym wsparł się na jego ramieniu. Bardzo mi to pomogło, prawdopodobnie gdyby nie to, w życiu bym i nie doszedł do domu, nawet jeżeli bym bardzo chciał. Na szczęście nie nie mieliśmy jakoś bardzo daleko przed to, że byłem przemarznięty do szpiku kości. Mikleo proponował mi, by zrobić przerwę, ale nie do końca chciałem się na to zgodzić. No bo, po co jakieś przerwy, skoro jesteśmy dosyć blisko domu? Pewnie gdybym użył skrzydeł, przebyłbym większą odległość, i nawet o tym myślałem, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Trochę obawiałem się, że mogłem dosyć szybko zaliczyć bardzo bliskie i bolesne spotkanie z ziemią, a tego bardzo bym nie chciałem.
W końcu wróciliśmy do domu, gdzie od razu położyłem się na fotel. Chciałem na kanapę, już byłem blisko, ale Mikleo jednak posadził mnie na fotelu, rozkładając kanapę, którą tak ładnie złożyłem. Po co on ją w ogóle rozkładał? Ja bym się zmieścił na tej jednej połówce.
- Chodź na kanapę, zaraz ci rozpalę ognisko, trzeba cię porządnie rozgrzać – poprosił, a ja, mimo, że siły za bardzo nie miałem, podszedłem do niego i opadłem na kanapę trochę jak bez życia.
- A położysz się ze mną? Potrzebuję się przytulić – wymamrotałem, patrząc na niego ze smutkiem.
- Zaraz, tylko właśnie rozpalę ogień. I jeszcze muszę nakarmić zwierzaki. I po tym będę już cały twój – usłyszałem w odpowiedzi, podczas kiedy on opatulał mnie kocami, które także bardzo ładnie złożyłem.
- Ale przyjdziesz zaraz? – dopytałem, patrząc na niego ze smutkiem.
- Obiecuję – odpowiedział, całując mnie w czoło.
Kiedy już mi obiecał, mogłem wygodniej położyć się na kanapie, cierpliwie czekając, aż do mnie wróci. Mimo, że było mi strasznie zimno, i byłem na granicy snu, nie chciałem zasypiać. Chciałem mojego Mikleo, który tak jak obiecał, w końcu do mnie wrócił i położył się obok, a ja od razu wtuliłem się jego cudowne, wręcz parzące ciało.
- Kocham cię – wymamrotałem, wślizgując lodowate dłonie pod jego koszulę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz