Musiałem się zastanowić się nad jego słowami. Racuchy... co to są racuchy? Jadłem to? A może jadłem pod jakąś inną nazwą? Też to słowo brzmiało tak... prosto. Swojsko. Wiejsko. Potrawy, które podaje się u mnie na stole, brzmią zupełnie inaczej. Czasem głupio i czuć tę przesadę, ale najważniejsze, by smakowało, a nie brzmiało. Tu uważam to samo. Tylko nie mam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Mało jest rzeczy, za którymi nie przepadałem, no ale jednak takowe istniały.
- A co to są racuchy? – zapytałem, przyglądając się mu z uwagą.
- Nigdy nie jadłeś racuchów? – odpowiedział pytaniem, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia. Możliwe, że jadłem, ale inaczej się u mnie to nazywało – wyjaśniłem, wzruszając ramionami.
- Cóż, racuchy to takie placuszki smażone na patelni... – zaczął, a mi już coś tam w głowie zaświeciło.
- Robiłeś mi chyba kiedyś coś takiego. Tylko z kakao. Chyba, że to jednak co innego – przypomniałem mu, a Haru szybko pokiwał głową.
- Tak, tak, ale teraz dodam jabłka. Może być? – dopytał.
- Oczywiście. Owoce lubię bardzo.
- No dobrze, to chodź tu. Pomożesz mi, jeżeli chcesz zjeść śniadanie przed wyjściem – poprosił, a ja kiwnąłem głową. Co prawda, mieliśmy całkiem sporo czasu, ponieważ wiedząc, że Haru potrafi długo wstawać, wolałem go obudzić znacznie wcześniej, trochę się zabezpieczając, gdybym musiał się posunąć do ostateczności podczas budzenia go, czyli delikatne zachęcenie go do wstania za pomocą pieszczot. Kiedy ostatnim razem tak zrobiłem, to Haru był na mnie później obrażony za to, że przerwałem. Co z tego, że później to sobie odbił.
Bez zbędnego gadania podszedłem do niego i robiłem to, co mi kazał. Zwykle nie lubiłem wykonywać rozkazów. Wręcz nie cierpiałem, kiedy ktoś mi coś kazał robić. Było kilka wyjątków, jak chociażby w pracy, kiedy szef każe nam się gdzieś udać, zbadać jakąś sprawę, no ale też nie zawsze robię wszystko tak, jak tego chce. No i kiedy Haru mówi mi, co mam robić, jak chodzi o jedzenie. On zna się na tym, ja nie, więc jego poleceń nie kwestionuję.
Tak więc przygotowaliśmy, zjedliśmy i po umyciu naczyń, wyszliśmy z domu, uprzednio oczywiście ubierając na swoje ramiona odpowiednie odzienie. Na szczęście dzisiaj już nie padało, więc nie musiałem zakładać jego kurtki. Nie, żeby była ona zła, ale po prostu nie pasowała do mnie, i z wyglądu, i na miarę. Zresztą, nawet nie wiem, jak w niej wyglądałem, nie przeglądałem się w niej lustrze. Ale pewnie wyglądałem w niej jakoś dziwnie, sądząc po wczorajszym spojrzeniu Haru. Innego wytłumaczenia to ja nie widzę.
- Ktoś tu miał bardzo interesującą noc – usłyszałem złośliwy głos Kameia, kiedy weszliśmy z Haru do koszar. Oczywiście Haru musiał zostawić na mojej szyi jakieś malinki. Nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
- Czy interesująca, to nie jestem przekonany, ale za to bardzo przyjemna – powiedziałem zgodnie z prawdą. Wyspałem się? Wyspałem. Było mi ciepło? Było. Tę noc zatem mogłem zaliczyć do przyjemnych. Kamei pewnie pomyślał co innego, ale to nie moja wina, ja tam go nie okłamałem.
- Kambe? Co ty tu robisz? Z tego, co wiem, to jeszcze twoje zawieszenie się nie skończyło – usłyszałem za sobą głos szefa, który był ewidentnie zaskoczony moim pojawieniem się.
- Chcę dokończyć moją sprawę. Wiele w nią włożyłem, i oczywiście chcę ją doprowadzić do końca, dlaczego też przyszedłem też na przesłuchanie pewnej gnidy. Ale nie będę już siał zamętu w grafiku, odpuszczę sobie tę najważniejszą część pracy strażnika, jaką jest patrol – powiedziałem spokojnie, odwracając się w stronę szefa. On chyba nie wiedział, że Bunta odpowiada za śmierć moich rodziców, ale to nawet i lepiej. Słyszałem, że jeżeli strażnik jest związany z jakąś sprawą prywatnie i emocjonalnie mogą go od niej odsunąć. Ile w tym prawdy? Nie wiem. Ale wolę nie ryzykować.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz