A więc Miki chce, bym pozmywał naczynia. No i bardzo dobrze, bo ja z chęcią to zrobię. Jeszcze nie wiem, jak mój kark i plecy na to zareagują, ale to tam mój najmniejszy problem. Zresztą, skoro dałem radę zanieść te nieszczęsne krzesełka na strych, to co dla mnie, by pozmywać naczynia. Chociaż... przy zmywaniu trzeba głowę mieć opuszczoną, by móc patrzeć na talerze. To może być bolesne. Ale mogę tylko kierować wzrok w dół. I głowę pozostawić nieruchomo. Mój geniusz to mnie czasem mnie zaskakuje.
- To w takim razie ja się zabiorę się za zmywanie i w ten sposób ty nie będziesz musiał zmywać i będziesz miał spokój – zaproponowałem, chwytając jego nadgarstki, by już tych swoich pięknych dłoni nie moczył w wodzie.
- Jak już zacząłem, to skończę – uparł się, ale ja mu tak po prostu nie odpuszczę. Zresztą, jak już się tak trochę rozruszam, to nie będę miał tak źle. A przynajmniej tak sobie wmawiam, i jakoś żyję.
- Ale nie chcesz tego robić. Więc cię zastąpię. No, uciekaj do dzieci, wołają swoją ukochaną mamusię – dodałem, słysząc nawoływania dzieci. W sumie, to nie wolały konkretnie Mikleo, tylko nas, ale Mikleo lepiej się do tego nadaje. On jest mamusią, i jest taką kochaną mamusią, i dzieci na pewno bardziej kochają jego niż mnie, co jest oczywiście naturalne, w końcu mama zawsze bliżej jest z dziećmi, niż tata. I też w naszym przypadku mama jest lepszym przykładem, niż tata, więc to lepiej, że ją kochają bardziej.
- Niech ci będzie. Tylko proszę mi później nie narzekać, że coś cię boli – powiedział, odpuszczając, co mi się spodobało. No, miło jest, kiedy coś idzie po twojej myśli.
- Nad tym się może zastanowię – wyszczerzyłem się do niego i już chciałem schylić kark by go ucałować, ale ból mnie powstrzymał. Mikleo zauważył, co chciałem zrobić, dlatego stanął na palcach i ucałował moją żuchwę, bo tylko tam dosięgnął.
- I co to z ciebie będzie, jak już dorośniesz – westchnął ciężko, patrząc na mnie ze zrezygnowaniem. I tak w sumie, zainteresował mnie ten temat.
- A to jak anioły dorastają? Mamy jakiś taki wiek w którym możemy stwierdzić, że jesteśmy dorośli? – dopytałem, zabierając się za zmywanie.
- Aby otrzymać tytuł doświadczonego, szanowanego i pełnoletniego Serafina, trzeba skończyć tysiąc lat – wyjaśnił, co mocno, ale to bardzo mocno mnie zaskoczyło.
- Tysiąc? A ty masz tylko sześćdziesiąt. I to niecałe chyba. Oznacza to, że jesteś też dzieckiem. Jak ja. I że ty też dopiero co dorośniesz – powiedziałem, troszkę tak zszokowany tymi informacjami. Miki, zawsze taki poważy, doświadczony, mówi mi o odpowiedzialności, dorosłości... a przecież też jest dzieckiem. Co prawda, z nas dwóch to ja jestem tym dziecinnym, ale dziećmi to my oboje jesteśmy.
- Ale szybciej będę pełnoletni niż ty. Dołącz do nas później – poprosił, idąc do dzieci, które już się trochę niecierpliwiły.
Powoli więc dokończyłem to nieszczęsne zmywanie naczyń, starając się jak najmniej poruszać głową, ale na samym zmywaniu nie zakończyłem. Także wytarłem wszystkie garnki, patelnie i talerze, powycierałem blaty, pochowałem do szafek i dopiero wtedy przyszedłem do salonu, z ciężki westchnięciem zasiadając w fotelu, bo kanapa tak trochę zajęta była i już nie chciałem się tam pchać na chama. Przymknąłem oczy, czując powoli ogarniające mnie zmęczenie. Oj, jak bym teraz poszedł spać i na chwilę tak zapomniał o tym bólu...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz