piątek, 1 grudnia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Dzielnie opiekowałem się dziećmi pomimo bólu oraz chęci wrócenia do łóżka i położenia się w nim tak, by nic mnie nie bolało. Dzieci były dosyć żywe, więc opieka nad nimi wymagała stałej kontroli, by przypadkiem sobie krzywdy nie zrobiły. No a jak najlepiej je kontrolować? Oglądając się za nimi. Oczywiście pilnowałem się, by obracać się całym ciałem, no i wtedy bólu nie czułem. A skoro bólu nie czułem to się zapominałem i zdarzało mi się obracać głowę, i o mój Boże, co to był za ból. Dlaczego w ogóle mnie tak bolało? Znaczy, to pewnie dlatego, że wpierw zasnąłem w pozycji siedzącej, no ale później jakoś przez sen się poprawiłem i już było dobrze, więc zapewne całą noc nie „przesiedziałem”. Zresztą, czemu zaśnięcie w takiej pozycji było tak niewygodne? Jak siedzę taki przytomny i nieśpiący, to mnie nic nie boli. A jak prześpię godzinę w takiej pozycji, to boli. To nie miało sensu wielkiego. 
Mimo zmęczenia nie poszedłem do łóżka. Nie mogłem. Musiałem pomagać Mikleo. Czemu on w ogóle zaproponował mi położenie się do łóżka? Przecież beze mnie by sobie nie poradził. Jakby wtedy zrobił naleśniki? No miałby z tym wielki problem. I jeszcze może przypaliłby kilka sztuk. A jak wiadomo, przypalone naleśniki nie są jakoś bardzo dobre. Też zależy oczywiście, jak bardzo przypalone, no ale zawsze smaczniej zjeść naleśnika bez spalenizny. 
Na słowa mojego męża grzecznie zabrałem dzieci do łazienki tutaj, na dole, którą już przygotowałem do użytkowania; dałem ręczniki, mydła, dwa małe stoliki, na które wchodziły nasze dzieci, by dosięgnąć do zlewu. Miki chyba dalej nie lubił do niej wchodzić, czego dale nie rozumiałem. Przecież ta łazienka była identyczna do tej na górze, jak chodzi o układ i kolory. No i ja też żyję, i mam się świetnie. No, aktualnie to prawie świetnie, bo te plecy i kark to jakaś mordownia była, ale poza tym, trzymałem się świetnie. I żadnego umierania w planach nie miałem. 
- Trzeba w końcu te krzesełka wynieść – powiedział Miki chyba bardziej do siebie niż do mnie, kiedy tylko przyszedłem z dziećmi i usadziłem je na normalnych krzesłach. 
Miałem to zrobić... wczoraj. Albo przedwczoraj? Coś takiego chyba. I znów mi się zapomniało. Jak to w ogóle możliwe było? Przecież one tu stoją, na widoku, przeszkadzają nam, bo się po nie potykamy, zajmują miejsce... i ja cały czas o nich zapominam. Czemu o nich zapominam? To też nie miało sensu. 
- Już się za to zabieram... – zacząłem, ale Mikleo natychmiast mnie powstrzymał. 
- Ty nie. A przynajmniej nie w tym momencie, jak ledwo żywy jesteś – odparł, chwytając mnie za dłoń.
- Ale dam radę zanieść je na strych. Jakoś. W końcu, to nie jest ciężkie, a nawet jakby było, to i tak dałbym radę, bo silny jestem – wyznałem, szczerząc się głupkowato, by go trochę uspokoić. Jak dla mnie to on przesadzał. Przecież jakoś sobie radę dawałem, a skoro dawałem sobie radę, to było stabilnie. Oczywiście, troszkę mu czasem ponarzekam, bo nie byłbym wtedy sobą. Ale i tak mu dzisiaj nie narzekałem aż tak. Jeszcze. Bo jak zacznę mu narzekać, to mnie wyśle do łóżka, a tego nie chcę. Ponarzekam mu, jak znajdziemy się w łóżku. Tak, to będzie pora idealna, a ja muszę to z siebie wyrzucić.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz