Czy miał? No miał, ale to wywołałoby wojnę, a przecież nie tego chcemy prawda? Tak jak i on, tak jak i ja stawiamy na swoim i nic z tego specjalnego nie wynika, a nie tak powinno być.
- Nie masz wyjścia, musisz robić to, co ci każę - Stwierdziłem, od razu dostrzegając jego pełne oburzenia spojrzenie. No tak nie podoba mu się to, zupełnie mnie to nie zaskakuje.
- Słucham? Chyba się pomyliłeś, to ja jestem twoim panem - Moim panem? No proszę piesek swojego pana, szkoda tylko, że teraz piesek nie będzie posłuszny, ja robię teraz to, co jest słuszne, a nie to, czego chce on.
- Na razie to ty się zajmij zdrowiem, a później pomyślimy nad innymi sprawami - Uspokoiłem go, całując w czoło. - Nie martw się, ten czas przeminie nam szybko, nim się obejrzysz, staniemy na ślubnym kobiercu - Dodałem, mając nadzieję, że to jakoś przeżyje, to tylko kilka tygodni nie powinien aż tak źle na to reagować.
Dni mijały, a każdy następny był coraz to gorszy, mój narzeczony naprawdę potrafił zajść mi za skórę. Widziałem, że cieszy go to, co robił, no tak w końcu to była jedyna atrakcja, jaką tutaj miał.
Znosiłem to cierpliwie, mimo że bardzo mnie to drażniło, gdybym tylko mógł, chyba bym go udusił, bo tak, zasługuje sobie na to.
- Czy ty możesz dać już sobie spokój? - Znudzony jego fochami usiadłem na łóżku, widząc jak bardzo ma dość całej tej sytuacji, która jest dosyć ciężka, przeleżał w łóżku już prawie miesiąc, żebra ładnie się zrastają jeszcze może tydzień maksymalne dwa i wszystko będzie tak jak dawniej, a przynajmniej taką mam nadzieję.
- Dam sobie spokój jak już będę mógł normalnie żyć - Mówił do mnie tak, jakby został tu uwięziony, oczywiście przywiązany do łóżka i sam on wie, co jeszcze złego mu się dzieje.
- Możesz normalnie żyć, musisz tylko uważać na siebie, przecież nikt cię tu na siłę nie trzyma - Nie rozumiałem, dlaczego tak dramatyzuje, może już więcej chodzić i co najważniejsze jest bardziej samodzielny, a to oznacza, że wraca do zdrowia i już nie długo może nie tak za dzień lub dwa, ale niedługo wróci do całkowitego zdrowia, a wtedy będzie mógł znów sobie poszaleć.
Mój panicz nic mi na to nie odpowiedział, przewracając oczami, teraz był na mnie obrażony pełną gębą, no cóż, nie ten pierwszy i nie ostatni raz, gdy się tak dzieje.
Dając mu spokój, podniosłem się z łóżka, podchodząc do okna, aby móc zobaczyć to, co się tam dzieje.
Mój narzeczony, mimo że nie mógł za wiele robić, świetnie kierował służbę, jak mają przygotowywać ogród do naszego ślubu, dryg do kierowania ludźmi to on ma.
- Widzę, że wszystko już sobie zaplanowałeś - Chciałem go pochwalić, aby poprawić trochę jego nastrój, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Ktoś musiał, gdybym nic nie robił, do ślubu by w ogóle nie doszło - Burknął, wstając powoli z łóżka, no i tyle byłoby z poprawienia mu nastroju.
- Nie złość się tak to szkodzi twojemu pięknu - Wiedząc, że to na niego świetnie działa a skoro działa zawsze to i teraz będzie działało...
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz