wtorek, 28 maja 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu wyczułem w głosie mojego męża zachwyt, może nawet podziw, ale ja aż tak optymistyczny nie byłem. Znaczy się, to jeszcze mogło się obronić, bo robiłem to z Misaki, a że Misaki dużo po mamie odziedziczyła to byłem pewien, że odziedziczyła także talent kulinarny. Zresztą, ona przecież musiała umieć gotować, bo miała dzieci pod opieką, a jak się można spodziewać, dzieci byle czego nie zjedzą. Już coś o tym wiedziałem. Na szczęście moje podstawowe dania czasem jadały, i też zawsze gdzieś tu obok mnie był Mikleo, który kontrolował moje gotowanie. Oj, gdyby nie mój Miki, to nie wiem, jakbym sobie na tym świecie radził. Pewnie w ogóle bym sobie nie radził, bo tak jakby nie byłoby mnie tu. 
- Naleśniki. Z sosem czekoladowym. I owocami mrożonymi, które znalazłem w tej naszej skrzyni śmiesznej. Znaczy się, na talerzu masz je rozmrożone oczywiście, zamrożone były w tej skrzyni – doprecyzowałem, przygotowując naszej trójce po herbacie do posiłku. 
- Brzmi smakowicie – odparł tym swoim łamanym głosikiem, wyciągając sztućce i rozkładając je na stole. 
- No i będzie smacznie, bo Misaki robiła, a ja coś tam pomagałem – odpowiedziałem, kładąc talerze z naleśnikami na stole. Każdy z nas miał swoją porcję, więc nie będzie problemu z tym, że ktoś ma za mało, ktoś za dużo. 
- Coś czuję, że jak się spytam Misaki, to zamieni te role – powiedział, zasiadając do stołu. 
- Ale się nie spytasz bo ci znów głos wysiada. Nie powinieneś aż tak nadwyrężać gardła, musisz dać mu czas na zregenerowanie. Z kim ja wtedy będę rozmawiał? – spytałem, już doskonale wiedząc, że nie wytrzymam długo bez rozmowy. Oczywiście, dam mu wypocząć, i będzie odpoczywał, ile tylko potrzebuje, no ale żeby tak cały czas w ciszy? Ja to tak nie potrafię. 
- Psotkę masz – odparł, a psinka, kiedy tylko usłyszała swoje imię, zaszczekała wesoło. Ostatnio coraz więcej się odzywała, i bardzo dobrze. Kiedy ją przygarnąłem pod dach, praktycznie w ogóle nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Czasem tylko troszkę popiskiwała, kiedy potrzebowała wyjść, albo zjeść, i już zacząłem się o nią zamartwiać. Na szczęście okazało się, że po prostu musiała się zaaklimatyzować w nowym domu. Oby ten, kto ją porzucił, cierpiał teraz katusze. 
- Mam, mam, ale ja wolę rozmawiać z tobą. A jak ja mam rozmawiać z tobą, jak cię ledwo słyszę? O, już nakarmiona? Wziąć ją od ciebie, byś sobie mogła zjeść spokojnie? – zaproponowałem, kiedy tylko dostrzegłem, jak Misaki wchodzi z tym nie tak małym maleństwem na rękach. Miki niech mi lepiej nie odpowiada, tylko kuruje to swoje gardło. Normalnie bym mu zaproponował, by poszedł nad jezioro, ale... nie chciałem. Nie chciałem, by szedł tam sam. Ani nie chciałem z nim tam iść. Dwór jakoś mnie tak odpychał. Było tam zimno. I jakoś tak niefajnie. To zimno to miałem wrażenie, że przenikło aż do szpiku kości. Paskudnie. A tu, w domu, jestem tylko ja, i on, i nikt inny, i mi to jak najbardziej odpowiada. 
- A ty jak zjesz? – spytała, poprawiając malutką na rękach. 
- A ja sobie jakoś poradzę. Tak, Ami? – spytałem, wyciągając ręce po moją małą wnuczkę. To niesamowite, że ja taki młody byłem, a już wnuczkę miałem. I to nie jedną. I dzieci starsze ode mnie... chyba muszę jeszcze przywyknąć do tej myśli. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz