czwartek, 30 maja 2024

Od Soreya CD Mikleo

Obudziłem się wczesnym rankiem i niemalże od razu zauważyłem, że Mikleo nie było obok mnie. I pewnie to mnie obudziło. Czemu on nie może po prostu tu sobie przy mnie leżeć? I cieszyć się spokojem, wspólną obecnością, nieobecnością dzieciaków, i ogólnie tym luksusem braku obowiązków, albo raczej ich niewielką ilością, bo zawsze coś tam do zrobienia będzie. Ale nie ma dzieci, i też się zima zbliża, dlatego za dużo do roboty nie ma. Tylko zwierzaki oporządzić. I od czasu do czasu trochę dom posprzątać, bo wypada. I tyle. Jak dobrze, że już nie musi wychodzić na dwór, do tych głupich kwiatków i tego jego sąsiada dziwnego. A nawet jakby musiał wychodzić do tych kwiatków, to bym go nie wypuścił. Na kwiatki miał swój czas. Teraz pora na mnie. Ja też potrzebuję jego atencji, i to zdecydowanie bardziej, niż jego kwiatki. 
Dlatego, gdzie on jest? Powinien być obok. Jak każdego poranka, powinien leżeć obok mnie, by mój dzień od razu wydawał się piękniejszy.
Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem podniosłem się z łóżka i podszedłem do łóżka. Porę to ja sobie akurat idealną wybrałem, bo akurat dostrzegłem, jak nasz sąsiad do kogoś macha. Do  kogo mogłoby to być? No oczywiście, że do  m o j e g o  męża. Od razu poczułem, jak krew mnie zlewa. Czemu Mikleo jak zwykle się mnie nie słucha? Mówiłem mu przecież, że ma nie opuszczać domu. I jeszcze obroży nie nosi. A o tym wiem, bo leży ona tutaj, na szafce. Oj, ewidentnie moja kara na niego nie podziałała. Będę musiał uciec się znów do jeszcze bardziej drastycznych metod, skoro te łagodniejsze na niego nie działają. Bardzo dobrze podziałały na niego kajdanki. I spanie na podłodze. I mówić nie będzie miał za bardzo jak, bo wczoraj na nowo zdarłem mu gardło. A jak będzie mi próbował pyskować... cóż, na to też mam pewien pomysł. 
- Dzień dobry, kochanie – zaczął niewinne Mikleo, kiedy tylko wrócił do sypialni. Jaki uśmiechnięty, zadowolony... to pewnie dlatego, że się widział z tym sąsiadem. Rozmawiali? Nie zauważyłem tego. Zauważyłem, że się do niego uśmiechał i machał ręką, ale kto wie, co się tam wydarzyło.
- Nie da się ciebie zostawić na chociażby pięć minut, bo już robisz wszystko na opak – syknąłem do niego, mrużąc zły oczy. 
- Och, znowu się zaczyna... – niby powiedział to cicho, ale usłyszałem to aż za dobrze. I to jeszcze do mnie miał pretensje? Ktoś tu mi się wyszczekany zrobił. 
- Zaczyna się. Jesteś nieposłuszny. Ignorujesz każde moje słowo – odparłem, zmniejszając dystans pomiędzy nami. 
- Nie wiem, co takiego widziałeś przez okno, ale nic takiego się nie stało. Wypuściłem Psotkę, a że Ren akurat wychodził, no to się przywitałem. To wszystko – wyjaśnił, jakby to było największym problemem. 
- A obroża? Czerwona koszula? Bardzo nie lubię, kiedy ignorujesz moje polecenia – wyznałem, chwytając jego podbródek i uniosłem go do góry, by móc dokładnie obejrzeć jego twarz. Nie wystarczam mu? Może za mało zwracam na niego uwagę? Na pewno za wiele mu pozwalam, to jedno jest pewne. Jedyne rozwiązanie to obroża, smycz, i trzymanie go bardzo blisko siebie.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz