piątek, 31 maja 2024

Od Mikleo CD Soreya

I znów się zaczyna, mówiłem mu już, że nie może mnie tak traktować, dojrzewania dojrzewaniem, ale on stanowczo przesadza, nie byłem jego pieskiem, nie byłem też własnością. Myślałem, że to zrozumie po naszej rozmowie i poczuciu winy, jaka go przedtem ogarnęła, och jak bardzo się myliłem.
Nie chcąc się mu podporządkować, stałem tak bez ruchu, chociażby najmniejszym palcem u stopy, dając mu jasno do zrozumienia, że nie będę i nie zrobię tego, na co on ma ochotę.
- Ruszaj się - Starał się zachować spokój, chociaż doskonale widziałem, że mu to nie wychodziło.
Nie chciałem go denerwować, ale i nie chciałem, aby traktował mnie w taki sposób, było już tak dobrze, a on znów stał się dzieciakiem, który chciał mieć zabawkę tylko i wyłącznie dla siebie.
- Nie Sorey, nie będę na każde twoje zawołanie - Postawiłem się mu, siadając na schodach, aby dać mu jasno do zrozumienia, że tym razem nie zrobię tego, czego ode mnie oczekuje.
Mój mąż rzucił mi pełne pogardy spojrzenie, chwytając moją koszulę, za pomogą której zmusił mnie do wstania.
- Masz dwa wyjścia albo pójdziesz tam grzecznie sam, albo sam cię tam zaprowadzę, ale to może się źle dla ciebie skończyć - Ostrzegł, chyba myśląc, że się przestraszę, ja wiem, że on jest teraz niereformowalny, ale to nie oznacza, że mam się go bać.
-Zostaw mnie - Syknąłem, próbując się wyrwać, co może by mi się udało zrobić, gdyby nie te przekątne kajdanki, że też akurat musiał wpaść na taki pomysł.
- Sam tego chciałeś - Sorey siłą zaciągnął mnie do sypialni, gdzie od razu pchnął na ziemię, dając mi kilka sekund spokoju, nim znów do mnie wrócił, zakładając na moją szyję obrożę, zapinając na niej smycz.
- No i teraz będziesz już grzecznym pieskiem - Chciał położyć dłoń na moim policzku, na co zgodzić się nie chciałem, odsunąłem się od niego, dając mu jasno dać do zrozumienia, że ma mnie nie dotykać.
Mój mąż nie wiele sobie z tego zrobił, pociągnął mnie mocno do góry trochę mnie tym sposobem poruszając, dotykając mojego policzka.
- Takim zachowaniem sam robisz sobie krzywdę - Miał rację, robiłem sobie krzywdę i czułem to doskonale, a mimo to nie przestałem tego robić, chcąc się mu w jakiś sposób postawić.
Przewróciłem oczami, patrząc na niego ze złością, jednocześnie nie chcąc do niego mówić, skoro on chce, abym przy nim był, będę, bo nie mam za bardzo wyjścia, ale mówić do niego już nie muszę i nawet nie chciałem, to będzie dla niego kara za to jego zachowanie.
- Nie gniewaj się na mnie, dobrze wiesz, że gdybyś był dobrym chłopcem i słuchał się mnie, nie musiałbym cię tak traktować - Ucałował moje wargi, po czym puścił moją obrożę, pozwalając mi opaść na ziemię.. - Wstań - Pociągnął za smycz, zmuszając mnie do posłuszeństwa, nie podobało mi się to, nie chciałem tego, ale czy miałem wybór? No raczej nie.
Tak jak tego chciał, uklęknąłem przy łóżku tuż przed nim, dłoń kładąc na moją głowę, którą od razu odsunąłem, dając mu jasno do zrozumienia, że ma mnie nie dotykać.

<Pasterzyku? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz