niedziela, 19 maja 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiejszej nocy spało mi się naprawdę dobrze. Wszystko było cieplutkie, i takie przyjemne, i absolutnie nie chciało mi się wstawać, nawet jak czułem, że Mikleo nie ma obok. Mogłem się domyślać, że raczej szybko będzie chciał stąd uciec, dosyć tu gorąco było. Ja nie mam na co narzekać, ale on już miał. Aż dziwiłem mu się, że ze mną spał. Owszem, poprosiłem go o to, ale on nie musiał się zgadzać. Albo przygotowywać tego całego ciepła dla mnie. Przecież ja bym sobie jakoś poradził, w ten czy inny sposób, a on nie musiałby się męczyć w cieple, zwłaszcza, że przecież specjalnie szedł nad jezioro, by się wychłodzić i nabrać sił. 
W pewnym momencie poczułem, jak coś układa się na moich plecach, a ja zastanawiałem się, który to był kot. Sądząc po tym, że był raczej ciężki i czuć było, że tego ciałka ma sporo, obstawiałbym Kluchę. Albo Muffinkę, ostatnio i ona trochę zaczęła przypominać taką puchatą kulkę, i miałem nadzieję, że te dodatkowe kilogramy to wynik tego, że ostatnio więcej czasu spędza w domu i tak dużo się nie rusza, a nie że się spodziewa kociaków na starość. To nie byłoby dla niej zdrowe, a dla nas dobre. Kotów to nam akurat pod dostatek było. 
Kiedy kot, który wskoczył mi na plecy, zamiauczał żałośnie, to już doskonale wiedziałem, który to z nich. Klucha upominała się o jedzenie. Więc Mikleo jej nie dał? To do niego niepodobne. Na pewno jej dał. A ona się teraz stara wyłudzić drugą porcję. Początkowo to zignorowałem mając nadzieję, że da mi spokój, ale rozległo się drugie miauczenie. I trzecie. I po tym trzecim wiedziałem, że mi nie odpuści. 
– No już, już, wstaję – burknąłem, z niechęcią wychodząc spod kołdry. A było mi pod nią tak cieplutko, tak fajnie... najchętniej w ogóle bym spod niej nie wychodził. Znaczy, może w końcu bym wyszedł, ale na pewno nie przez najbliższe dwie godziny. 
Pomimo słońca na zewnątrz przebrałem się w dosyć takie ciepłe rzeczy czując, że trochę mogę ich jeszcze dzisiaj potrzebować. Skończyła się ta cudownie ciepła pora roku i prędko do mnie nie wróci, tak więc takie ubrania będą teraz u mnie na porządku dziennym. Po tym zszedłem na dół, musząc uważać na to, by nie potknąć się o kota, który ciągle właził mi pod nogi. Naprawdę musiała być głodna, skoro aż tak mnie pilnowała. Może nie zdążyła zjeść, bo ubiegły ją inne koty. Albo Psotka jej wyjadła, kiedy Miki nie patrzył. Albo też mogła stwierdzić, że potrzebuje więcej sadełka na zimę, by jej ciepło było. 
Tak więc przygotowałem jej jedzonko, a sobie kawę, po czym ruszyłem na poszukiwanie Mikleo, którego znalazłem na dworzu, a tak konkretniej na tarasie. Przywitałem się z nim i usiadłem obok, ciesząc się słońcem. Może nie było to najcieplejszy dzień w moim życiu, ale wydawał się być całkiem... miły. A już na pewno milszych od ostatnich dni, kiedy to padało. Wtedy było paskudnie. 
– Może pójdziemy dzisiaj na spacer? – zaproponowałem, odwracając głowę w jego stronę. Chciałem skorzystać z ładnej pogody. I Miki chyba też, widziałem, że miał mnóstwo energii. I może też przy okazji zabralibyśmy Psotkę na spacer, skoro już wie tak bardzo pokochali... połączylibyśmy w ten sposób przyjemne z pożytecznym. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz