Ale oczywiście, że to tylko dlatego ją wziął pod koc. Bo to nie tak, że Miki ma po prostu dobre serduszko. Myśli te jednak zachowałem dla siebie i nic nie mówiąc rozłożyłem skrzydła, by ich pod nimi schować, oraz przytuliłem mojego męża. Wiedziałem, że w końcu się dogadają. Trochę przykre, że połączył ich trach do burzy, ale na to nic nie mogę poradzić. Od teraz na pewno będą się lepiej dogadywać. To mnie bardzo cieszyło. Nie będę już musiał słuchać tego, że bardziej wolę psa od niego. Byleby tylko za bardzo się nie polubili, bo wtedy Miki będzie wolał ją ode mnie, a tego to już nie przeżyję.
Tak więc siedzieliśmy nie tylko trójkę, ale tak właściwie w szóstkę, bo przyszły do nas jeszcze koty. I w ten sposób tak całą gromadką sobie siedzieliśmy na kanapie. Miki uspokajał Psotkę, ja Miki'ego, a koty... cóż, nie uspokajały mnie, bo niespokojny to nie byłem. I koty w sumie także raczej spokojne były, przynajmniej jak chodzi o Kluchę i Muffinkę, bo Wąsik podnosił głowę i rozglądał się nerwowo przy każdym głośniejszym odgłosie, ale poza tym raczej sobie spokojnie leżał.
Burza trwała nieco ponad godzinę, podczas której mój mąż strasznie się trząsł, pomimo mojej obecności. Starałem się jak najlepiej mu pomóc, uspokoić, zapewnić mu to wsparcie psychiczne, które tak potrzebował, no i chyba jakoś to mi tak nie do końca wychodziło. A kiedy już burza przeszła dalej, a my słyszeliśmy tylko deszcz i może takie jeszcze dalekie grzmienie, Mikleo znacznie się uspokoił, i po krótkiej chwili zmęczony zasnął. Moja biedna Owieczka... niech sobie odpoczywa tak długo, jak tylko może. Nie dość, że musi być zmęczony po pełni, bo i naturalnie po pełni zawsze jest jeszcze zmęczony, to i go tak trochę wymęczyłem seksem, no bo sam tego chciał, więc pretensje moje mieć tylko do siebie, to jeszcze teraz ta burza. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się mu pomóc, i nie będzie już się więcej bał burzy. Tylko... nie wiem, jak mu mogę pomóc. Bo do tej pory wszystko, co robię, nie przynosi żadnych skutków.
Ostrożnie odsunąłem się od niego, chowając swoje skrzydła, ucałowałem go w policzek, otuliłem jeszcze jednym kocykiem i zająłem się domem. On spał, Psotka też zasnęła w jego ramionach, więc ja mogłem w pełni skupić się na sprzątaniu. Tylko takim cichym sprzątaniu, by ich obudzić, oczywiście. Zajmując się grzecznie domem zastanawiałem się, jak tam radzą sobie dzieci u dziadka. Czy już się czegoś nauczyły. Czy żałują. I czy się poprawią. Miałem nadzieję, że tak, w końcu po to ich tam wysłałem i zostawiłem. Jeżeli to nie pomoże... to ja nie wiem już, co będę musiał z nimi zrobić. Samych sobie ich nie zostawię, bo coś tak czuję, że to by się źle skoczyło. Bycie bardziej surowym także niewiele dało. Może trzeba ich będzie dłużej zostawić w Azylu? Jeżeli tak, to chyba bym się tam przeprowadził. A Miki ze mną, zapewne. Ale to się dopiero okaże.
- Sorey? – usłyszałem w pewnym momencie łamiący się głos Mikleo. Jakim cudem on jeszcze może mówić? Słysząc jego głos aż mnie gardło zabolało, więc nie wyobrażam sobie, jak jego musi boleć.
- Jestem, jestem – odezwałem się, wycierając ręce i kierując się w stronę salonu. – Jak tam, lepiej się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – zapytałem, kiedy już go ucałowałem na przywitanie w czoło.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz