wtorek, 14 maja 2024

Od Mikleo CD Soreya

Musiałem powoli oddychać, aby nie zacząć panikować, jestem przecież dorosłym aniołem i nie mogę zachowywać się w taki sposób, nie mogę tak panikować, to tylko burza a ja mimo wielu lat wciąż tak bardzo się jej boję.
Nie chciałem pokazać, że jestem słaby, że jestem do niczego, że boję się takiej głupiej burzy. Jak wiele jest negatywności związanych z burzą niby nic wielkiego a dla mnie aż tak problematyczne.
- Nie, ja, to znaczy nic mi nie będzie - Zapewniłem go, odwracając się w stronę kubka, do którego chciałem nalać gorącego napoju, starając się opanować swój strach.
- Miki nie musisz udawać - Odezwałem się Sorey, które dotknął mnie w ramie.
- Ja nie ud.. - Mimo że gardło strasznie mnie bolało, to głośny krzyk wydostał się z moich ust, powodując jeszcze większy ból. Mój panie jak mnie to gardło bolało. - Przepraszam - Wyszeptałem, ledwo będąc w stanie mówić, nie tylko z powodu coraz bardziej bolącego gardła, ale i ze strachu który paraliżował moje ciało.
- Przestań, oboje dobrze wiemy, że nie dasz sobie rady, chodź, zaprowadzę cię do salonu, przyniosę ci herbatę, coś słodkiego i poczujesz się lepiej co ty na to? - Jego propozycja była dla mnie do zaakceptowania pod warunkiem, że nie będę tam sam, chcę być z nim, bo tylko wtedy poczuje się bezpiecznie.
- A będziesz tam przy mnie? - Mój głos załamywał się, coraz bardziej a mimo to nie mogłem milczeć. I to nie tak, że byłem fanem mówienia, ja tylko chciałem, aby był przy mnie w tym najgorszym dla mnie momencie w życiu.
- Oczywiście, że będę, jeśli tylko tego chcesz i potrzebujesz - Zapewnił mnie, prowadząc na kanapę, gdzie ucałował w dłoń, przykrywając kocem. - Zaraz wrócę - Sorey zostawił mnie samego, obiecując, szybki powód, w co wierzyłem, chciałem, aby już tu przy mnie był, aby przytulił i schował w swoich ramionach.
Patrząc na ziemię, a wszystko po to, by nie patrzeć na okno, za którym była burza, a to niej boje się najbardziej. Nie zwracając uwagi na burze, zwróciłem uwagę na suczkę, która stała obok łóżka okropnie się trzęsąc ze strachu.
Przewracając oczami, westchnąłem ciężko, biorąc Psotkę na ręce, którą przytuliłem, chowając pod kocem. Nie chcę jej tutaj, ale to nie oznacza, że byłbym w stanie zrobić jej krzywdę lub patrzeć na to, jak sama biedna się męczy.
- Już jestem - Sorey wrócił do mnie, stawiając kubek z herbatą, siadając obok mnie na kanapie. - Nie widziałeś może Psotki?
- Tu jest - Pokazałem mu pieska, który przytulał się do mnie, aby ukryć przed głównymi hukami.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moją owieczką? - Zaskoczony, a może nawet trochę rozbawiony, ucałował mnie w policzek. - Zawsze wiedziałem, że jesteś kochany.. - Dodał, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Bardzo zabawne - Mruknąłem, przytulając się do niego. - Niech zna moje dobre serce, robię to tylko dlatego, że wiem, jak się teraz czuję - Wyjaśniłem, nie mając zamiaru przyznawać mu, że jestem w stanie tolerować tego pieska, w końcu ja psów nie lubię prawda?

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz