poniedziałek, 1 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Co sprawi, że będę szczęśliwy? Szczęście Mikleo, oczywiście. Tylko nie jestem w stanie zapewnić mu szczęścia, bo on szczęśliwy będzie tylko, gdybym ja był aniołem. Albo człowiekiem. Ale od demona nie ma już żadnej drogi powrotnej. Dlatego więc nie jestem w stanie zapewnić szczęścia, którego potrzebuje. On chyba nie dopuszcza do siebie faktu, że ja już nigdy taki nie będę. I moje tłumaczenia nic mu nie dają. Nawet nie do końca wierzę w jego słowa odnośnie tego, że mój wygląd się mu podoba. Bo co w tym takiego ładnego było? Wcześniej nie miałem za bardzo możliwości przyjrzeć się swojemu odbiciu, jedynie w tafli wody, ale teraz, jak miałem do dyspozycji lustro... nie było ze mną dobrze. I żadne dobre słowa Mikleo nie sprawią, że w nie uwierzę. 
Odłożyłem gorącą czekoladę, nie mając na nią ochotę. Zgodziłem się na nią tylko że względu na Mikleo, który bardzo chciał mi pokazać moje dawne przyzwyczajenia. Tylko nie wiem, czy one kiedykolwiek wrócą. Wszystko było to jeszcze takie nowe, niepewne i sam nie wiem, jak to wszystko traktować. Przez ten rok nie zastanawiałem się nad tym, jak to będzie wyglądać. Skupiałem się na tym, by wyciągnąć z siebie jak najlepsze umiejętności, by zauważyć wszystkie słabości, schematyczne ruchy i ataki, jakie to Abaddon stosował. Byłem przekonany o swojej śmierci, więc nie myślałem nad sobą. A teraz sam nie wiem, kim jestem. 
A przecież to było takie łatwe. Byłem demonem. Paskudnym demonem niosącym sprawiedliwość i zemstę, i nic innego poza tymi dwoma rzeczami nie ma dla mnie znaczenia. A tu było tyle chęci zemsty... jeżeli się tylko się skupię, słyszę te wszystkie pragnienia w brudnych sercach ludzi. Jeden chce, by jego dawny przyjaciel szczezł za zdobycie kobiety, która podobała się im obu. Jeszcze inny chciał zemścić się na mężczyźnie, który zabił mu siostrę. A ja mogę im to zapewnić. Wystarczy, że ich znajdę. Przekonam do zawarcia umowy. A nie ma nic lepszego, niż dusze, nie to co to paskudna czekolada. 
Pokręciłem gwałtownie głową na te słowa, nie mogąc ich do siebie dopuścić. Żadnych dusz. Żadnej zemsty. Skoro już tu jestem, muszę pilnować Mikleo. To po to tu jestem. Po to wróciłem, by zapewnić mu bezpieczeństwo. I tego się muszę trzymać. 
Ale przecież jestem tu po to, by nieść zemstę. 
Miałem dosyć tego głosu. Chciałem, przy przestał. I kiedy już odzyskałem świadomość, stałem przy lustrze, rozbitym na kawałki. Kilka z nich wbiło się w moją dłoń, co nawet trochę mnie zaszczypało. Wpatrywałem się przez chwilę w krew kapiącą z moich palców i dopiero po chwili udałem się do łazienki, by obmyć dłoń i wyciągnąć z niej szkło. Głos ucichł. Chociaż, czy mogę go traktować jako kogoś osobnego? Patrząc na to z takiego logicznego punktu widzenia, to byłem ja. Ja, którego uparcie nie chciałem akceptować. I nie zaakceptuję. Od teraz moim powoływaniem będzie obrona mojej rodziny, zemszczę się na każdym, kto tylko będzie chciał ją skrzywdzić. 
– Sorey? Co się stało? – usłyszałem Mikleo, który już wszedł do łazienki. Pewnie dźwięk rozbijanego szkła musiał zwrócić jego uwagę. 
– Zniszczyłem lustro. Przepraszam. Zaraz tam posprzątam, i zdobędę nowe – powiedziałem, skupiając się na wyciąganiu kawałków szkła. Chyba raczej nie powinienem mu wspominać o moim małym monologu, którego to sam nie rozumialem. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz