środa, 7 sierpnia 2024

Od Mikleo CD Soreya

Czułem się dziwnie z tym, co zrobiłem nie byłem pewien, czy w ogóle powinienem był to zrobić znałem prawa boskie i dotykanie samego siebie nie powinna nigdy mieć miejsce, ale nie byłam w stanie mu odmówić mój umysł ciało i serce należało w całości do niego i mimo jakiegokolwiek oporu wiedziałem, że i tak mu ulegnę, dając przyjemność, nawet jeśli zakończy się to moim poniżeniem.
Pragnąc, aby teraz to on mnie dotknął czekałem grzecznie jak pies, który miał dostać nagrodę za dobre zachowanie.
Sorey zlizał nasienie z moich palców, uśmiechając się do mnie z wyższością.
– A teraz pora doprowadzić się do porządku nie możesz tak wyglądać przed powrotem naszych dzieci – Złożył szybki pocałunek na moim nosie, odsuwając się ode mnie, kończąc w tej chwili ze mną.
Zaskoczone stałem bez ruchu, nie wiedząc, co się dzieje i dlaczego robi mi coś tak podłego.
To była okrutna kara, która naprawdę była w stanie mnie skrzywdzić, zmusił mnie do dotykania samego siebie, teraz zostawił mnie tu takiego bezbronnego słabego i bezsilnego nie dając mi spełnienia, które tak bardzo chciałem uzyskać z jego strony.
Wiedząc, że nic już nie dostanę, nie czując się najlepiej ruszyłem do łazienki, musząc zmyć z siebie swój własny brud.
Siedząc w ciepłej wodzie wpatrywałem się w okno zastanawiając się nad tym, co zrobiłem, czując, że po części zdradziłem mojego Boga, ale czy tego żałowałem? Niestety nie, wiedziałem, że zrobiłem źle, ale gdybym musiał to powtórzyć zrobiłbym to po raz kolejny, uszczęśliwiając go na każdy możliwy sposób mimo wszystko mając nadzieję, że więcej nie będzie chciał, abym sam się dotykał, nie czułem z tego powodu satysfakcji, nie taką, jaką mogłem poczuć, gdy on mnie dotykał.
Odsuwając od siebie wszystkie negatywne myśli pokręciłem energicznie głową, skupiając się na umyciu mojego ciała i włosów, doprowadzając się do porządku.
Z jękiem bólu założyłem na ciało spodnie, wciąż czując ból pośladków od uderzeń dłoni mojego męża i poparzeniom które mi na nich pozostawił.
Biorąc głęboki wdech i wydech, rozczesałem moje włosy, opuszczając czystą już łazienkę od razu, dostrzegając, że jestem w domu sam. Sorey gdzieś zniknął, a wraz z nim Banshee, pozostawiając mnie samego w domu.
Mając spokój zająłem się obiadem dla naszych dzieci, które dzisiaj miały wrócić znacznie później, z powodu dodatkowych zajęć.
Czując, że po powrocie do domu będą bardzo głodne.
Postanowiłem zrobić szybkie spaghetti z łososiem i rozmarynem.
Nasze dzieci lubiły spaghetti, lubiły łososia i z rozmarynem nie miały problemu, a więc czułem, że chętnie zjedzą obiad, gdy tylko wrócą.
Gotowy obiad odłożyłem na bok, zakrywając ścierkami, które trzymały ciepło obiadu.
Mając jeszcze trochę czasu, a wciąż będąc samemu zrobiłam szybkie ciasto z pomarańczą dla naszych dzieci i dla mnie samego mającego strasznie ochotę na coś słodkiego.
 Sorey wrócił do domu po godzinie, a może dwóch, wchodząc do kuchni, opierając się o ramę drzwi.
Słysząc go odwróciłem głowę w jego stronę, jedząc słodkie ciasto z lukrem, które pozostawało na moich ustach.
– Zjesz może trochę? Starałem się zrobić go naprawdę słodkim – Zachowywałem się, tak jakby nic się nie stało, bo tak naprawdę nic się nie stało, zaakceptowałem moją karę i brak seksu, na który mam ochotę, a bez którego będę musiał na razie żyć.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz