Na jego słowa delikatnie uniosłem brew. Tak sobie mamrota, żeby mu się lepiej zrobiło, ewidentnie nie potrafił przełknąć tego, że uradowałem mu życie. Gdybym w porę nie zareagował, zostałaby z niego kupka popiołu. Właśnie, skoro miał zostać złapany, a nie unicestwiony, czemu wilkołak był tak... nierozsądny? Jeden zły ruch i by go nie było, nie wykonałby polecenia swojego pana i co wtedy? Ten plan był naprawdę nieprzemyślany, chaotyczny, i bardzo źle się dla niego skończył. Prawdopodobnie gdyby nie ja, wilkołak wypełniłby zadanie zakończone niepowodzeniem, ale by żył.
– Pewnie byś rozpaczał za swoim źródełkiem – rzuciłem do niego żartobliwie, obserwując z uwagą jego delikatne rysy twarzy. – Musimy coś z tobą zrobić. Z twoim zapachem. I przede wszystkim musimy stąd iść – powiedziałem, trochę starając się już zacząć myśleć racjonalnie. Im wcześniej się ogarniemy, tym lepiej dla nas.
– Iść? O tej porze? Przecież jest słońce, raz musiałem iść, i to mi wystarcza – sarknął, pusząc swoje policzki.
– Więc wolisz tu zostać? Ryzykować, że w nocy pójdzie za nami wataha? Kiedy ten typ nie pojawi się z tobą po zmierzchu, zaraz tu ruszą. Nikt z nich nie pomyśli, że uciekniesz za dnia. To da nam przewagę – powiedziałem spokojnie wiedząc, że złość, gniew, naciskanie nic tu nie da.
– No dobrze, uciekniemy, i co? Gdzie dalej? Najbliższa kryjówka to albo te nieszczęsne ruiny po drodze do Durandów, czyli odpada, albo gospoda. Też odpada – powiedział, starając mi się przemówić do rozsądku.
– Gospoda byłaby dobrym pomysłem – mruknąłem cicho, myśląc nad tym pomysłem.
– Słucham? – spytał, patrząc na mnie jak na totalnego idiotę. – Przecież mnie zaraz zabiją.
– Najwięcej ludzi pojawia się wieczorem. Musimy więc zdążyć przed zmierzchem. Im wcześniej, tym lepiej. Masz takie śliczne oczęta, użyj swojego uroku – poklepałem go po policzku. Zapach ludzi, potu, alkoholu... to go ukryje. Da nam trochę czasu na opracowanie jakiegoś sensownego planu, albo chociażby przeczekanie burzy.
– Chyba cię głowa boli – powiedział w szoku, przyglądając mi się z niedowierzaniem.
– Więc co, chcesz iść przed siebie i koczować w lesie? – zapytałem, delikatnie poprawiając bandaż. Trochę z tym ściśnięciem przesadził, zdecydowanie. – Kto normalny szukałby wampira w gospodzie? Możemy też zostać tu, i się bronić. Nie wiem, jak długo i z takim skutkiem. Możesz też zaryzykować i się ukryć w miejscu, w którym to raczej nie będą cię szukać. Decyduj się szybko, niewiele mamy czasu ani przy pierwszej, ani przy drugiej opcji – powiedziałem, mijając go w przejściu. Musiałem się ubrać, uzbroić i na wszelki spakować. Jak czas pozwoli, jeszcze coś zjeść, ale to jest sprawa drugorzędna.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz