sobota, 15 listopada 2025

Od Serathiona CD Eliana

 Fantastycznie. Ani ten pomysł, ani następny. Żaden z nich mi nie odpowiada.
Zostać tutaj nie mogę, jeśli nie zabije mnie słońce, które z łatwością wpada do środka, to zrobi to wataha, która najwyraźniej ma ochotę się mną zabawić. A do tego ta gospoda… Pełna ludzi, smrodu alkoholu, potu i taniego tytoniu. Dosłownie to, czego teraz najbardziej potrzebuję. Nic tylko dać się złapać i zabić.
Z irytacji zagryzłem wargę. Czułem, jak narasta we mnie złość na tę beznadziejną sytuację, która dopada mnie dokładnie tam, gdzie się nie obrócę. Ktokolwiek rządzi światem, albo się na mnie uwziął, albo wyjątkowo nie ma poczucia humoru...
Faktycznie, nie mając wiele czasu, musiałem podjąć decyzję. Musiałem zachować się jak mężczyzna, choć do pełnoletności w wampirzym świecie było mi jeszcze daleko. Dlaczego wszystko musi być takie trudne? Co takiego zrobiłem, że świat uparł się mnie prześladować? Dlaczego ci ludzie w ogóle mnie chcą? Myślę że w ogóle znam jakieś sekrety? Myślą, że coś wiem? A może myślą że coś im zrobię? Sam nie wiem, ja przecież prawdę nie mam pojęcia o niczym, gdzie, co, kto i dlaczego.
Westchnąłem ciężko i ruszyłem za moim towarzyszem, który powoli kończył przygotowania do drogi.
- Dobrze, masz rację. Nie mamy czasu. Musimy działać natychmiast. - W końcu wydusiłem z siebie słowa, które i tak wisiały w powietrzu. - Chodźmy więc do tej śmierdzącej gospody pełnej nadętych idiotów. Mam tylko nadzieję, że nie zginę, zanim przekroczę próg gospody. - Mruknąłem, nabierając powietrza, już czując w nozdrzach odór potu i alkoholu. Eh po prostu… lepiej być nie może.
- Nie martw się, mój płaszcz cię osłoni. Droga powinna być bezpieczna, nikt nie zwróci na nas większej uwagi. A w samej gospodzie poproszę o pokój z dala od ludzi, żebyśmy mieli trochę spokoju - Wyjaśnił spokojnie, nawet nie podnosząc na mnie wzroku, całkowicie skupiony na pakowaniu swoich rzeczy.
- No proszę, dostał trochę pieniędzy i już myśli, że jest kimś - Mruknąłem pod nosem, przewracając oczami tak demonstracyjnie, że niemal mnie zabolały.
- Cóż… trzeba korzystać z dobroci, jakie mi tu oferują. W końcu po coś je dostałem - Odparł z lekkim uśmiechem, dopychając torbę tak mocno, jak tylko zdołał. Po chwili zawiązał ją i wyprostował się, gotów do drogi. - Ruszajmy. Nie mamy czasu. - Rzucił mi swój płaszcz, a ja od razu okryłem się nim szczelnie, chowając twarz i dłonie. Ruszyłem za rudzielcem, który szedł przodem, tak ustawiony, by w razie czego zasłonić mnie przed ostrym światłem słońca, mogącym mnie bez trudu poparzyć.
Przez całą drogę, jak i podczas rozmowy z gospodarzem, milczałem. Zaciskałem zęby za każdym razem, gdy tylko dochodziły do mnie nowe dźwięki i zapachy gospody. Brzęczące kufle, hałaśliwy śmiech, przytłaczający aromat potu i alkoholu. Nie ma tu za wiele ludzi a już śmierdzi. Co za dramat.
Idąc za towarzyszem jak cień, cichy i niewidoczny, trzymając głowę nisko.
W końcu nie wytrzymałem po dotarciu do pokoju.
- Śmierdzi tu paskudnie. Ludzie są brzydcy. Biednie tu… - Wysyczałem, krzywiąc się przy każdym słowie. - No, może pokój jest jako tako znośny - Musiałem trochę ponarzekać. W końcu dlaczego by nie? Ktoś musi zachować odrobinę realizmu w tej tragicznej sytuacji.

<Towarzyszu? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz