Nie mogłem pozwolić Mikleo, by sam to wszystko sprzątał. Przecież on też wyglądał źle. Pewnie został ranny, a ja nawet tego nie zauważyłem. Zresztą, przecież nic mi już nie było. Byłem osłabiony z powodu utraty krwi, i pewnie z powodu wcześniejszego narkotyku. Dusza ustabilizowała mój stan, owszem, ale nie uzupełniła braków. Z tym organizm sobie musi poradzić sam.
– Czekaj, pomogę ci – podzielałem, chcąc się podnieść, musząc się podnieść. Nie zostawię go tu przecież samego z bałaganem. W końcu, ta ciemna krew należy do mnie.
– Sorey, masz odpoczywać – powiedział, ale był na tyle słaby, że nie mógł mnie powstrzymać.
– Nie martw się. Przecież nie jestem ranny, tak? Mogę wytrzeć, mogę coś wrzucić do ogniska, mogę zmienić pościel... to mój bałagan. Ja go powinienem sprzątać – powiedziałem trochę bardziej hardo, wstając z łóżka. – Może rozpalę ognisko na zewnątrz? Tutaj się zaraz zadymi – dodałem, rozglądając się dookoła. Ile krwi... to była wszystko moja krew? Jakim cudem to przetrwałem? Nie powinienem był. To za dużo, nawet jak na mnie.
– Nie, nie powinieneś... – zaczął, próbując do mnie podejść, ale chyba wykonał jakiś zbyt gwałtowny ruch i trochę mi się zachwiał. Na szczęście mój refleks powoli wraca do normy i w porę byłem przy nim.
– Normalnie bym powiedział, że ja się wszystkim zajmę, a ty masz odpocząć. Wiem jednak, że się mnie nie posłuchasz, a tutaj do sprzątania trochę jest. Musimy się przed jutrem wyrobić. Potrzebujesz mojej pomocy – powiedziałem cicho, chwytając jego dłoń i delikatnie ją gładząc. – Razem to ogarniemy, szybko to ogarniemy, i później będziemy mogli odpocząć, ty i ja – dodałem, uśmiechając się łagodnie.
– Może... może masz rację – powiedział po chwili, ale jego ton głosu nie wskazywał na to, że był przekonany.
– Wiem, że mam rację – przyznał, uśmiechając się delikatnie.
– Ale na pewno jesteś na siłach? Wczoraj byłeś strasznie słaby. Byłem pewien, że... – nie dokończył, a w jego ślicznych oczach pojawiły się łezki. Moje biedactwo, strasznie to przeżywa. I jeszcze dlugo będzie, nie zdziwię się, jeżeli teraz będzie bardziej przewrażliwiony. Oby tylko pozostała dwójka już nigdy więcej tu nie wróciła. Oby tylko dali mu spokój. Niczego więcej od świata nie pragnąłem.
– No już, nic się takiego nie stało – powiedziałem cicho, łagodnie, ocierając kciukiem łezki z kącików jego oczu, nim zdołały spłynąć po bladych policzkach. – Żyję dzięki tobie. Nie bede debatował nad tym, czy to dobrze, czy źle, bo ty myślisz swoje, ja swoje. Jestem jednak przy tobie. I będę tak długo, póki mi na to pozwolisz ty k świat – złożyłem na jego czole delikatny pocałunek. Było trochę ciepłe... moje biedactwo. Martwiło się aż za bardzo. – Zajmijmy się już tą krwią. Nie chcę, by dzieciaki musiały ją oglądać – dodałem, gładząc jego policzek.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz