Emocje targające mną nie pozwoliły mi trzeźwo myśleć dla tego właśnie, aby się uspokoić, musiałem wyjść na świeże powietrze, biorąc kilka naprawdę sporych wdechów. Zdając sobie sprawę z tego, co się tak właściwie wydarzyło, pokłóciłem się z nim, mimo że nie chciałem, zrobiłem to, bo dałem ponieść się emocją, a przecież nie powinienem, Sorey miał prawo się zdenerwować, a ja nie powinienem się dać tak łatwo podejść.
Teraz gdy jestem na dworze. Wiem, że muszę wrócić i spokojnie z nim porozmawiać, tak właśnie tak powinienem się zachować.
Wróciłem więc do domu, poszukując męża który chyba znajdował się w łazience. Podchodząc do drzwi, zapukałem w nie delikatnie, czekając na odpowiedź.
- Sorey skarbie przepraszam - Odezwałem się, nie odchodząc od drzwi, oczekując jego odpowiedzi. - Sorey proszę - Dodałem, otwierając drzwi, aby móc na niego spojrzał i jeszcze raz o tym wszystkim porozmawiać. - Sorey, o mój Boże - Zawołałem, podbiegając do nieprzytomnego męża, kładąc mu dłoń na sercu. - Nie Sorey, nie rób mi tego, błagam - Położyłem go na plecach, masując jego serce, mając nadzieję, że go mu pomoże. - Nie zostawiaj mnie, słyszysz? Nie zostawiaj - Wręcz krzyknąłem, nie przestając robić mu uścisków, licząc na to, że jeszcze się obudzi.
- Przepraszam, ja naprawdę przepraszam to moja wina - Wydusiłem, gdy z oczu zaczęły płynąć mi łzy. To nie było możliwe, to na pewno nie była prawda, on żyje, prawda? Żyje. - Nie rób sobie ze mnie żartów - Prosiłem, błagając Boga o to, aby okazało się, że to tylko żart.
- Sorey - Położyłem głowę na jego klatce piersiowej, ściskając w dłoni jego koszulę, wciąż powtarzając, że to moja wina i nic tego nie zmieni...
Kilka dni już minęło, nim dotarło do mnie to, co się stało, mój mąż nie żyje, mój mąż naprawdę już nie żyje. A ja nie potrafiłem się z tym pogodzić, Sorey odszedł zbyt wcześnie, a ja musiałem być silny dla dzieci i, mimo że było to bardzo trudne, musiałem nakładać każdego dnia maskę na twarz, udając, że wszystko jest dobrze, każdej nocy wypłakując się w poduszkę.
- Za wcześnie mi go zabrałeś - Odezwałem się, stojąc w naszej wspólnej sypialni, trzymając w dłoniach jego koszulę którą trzymałem przy nosie, czując wciąż tak dobrze znany mi zapach którego nie chce zapomnieć, bez niego było mi tak pusto i cicho, tak ciężko i złe, chciałbym, aby to wszystko okazało się tylko złym koszmarem. Niestety za każdym razem, gdy rano otwieram oczy, zdawałem sobie na nowo sprawę, że go nie ma i, że nigdy już go przy mnie nie będzie.
Każdego dnia zaciskałem w dłoni jego koszulę, czując zapach który tak bardzo kochałem. Każdego dnia przeżywając ten sam horror z nadzieją, że w końcu znów go zobaczą, że gdy otworze ponownie oczy on będzie leżał przy mnie, głaszcząc włosy które zawsze tak bardzo kochał, a którymi przestałem się, tak szczerze zajmować nie mając na to ani czasu, ani ochoty, bycie samotnym rodzicem było naprawdę trudno nie tylko dlatego, że nie potrafiłem nad wszystkim zapanować, ale i dlatego, że dzieci moje w ogóle się nie słuchały, Misaki musiała przeżyć to na swój sposób, a Merlin na swój czym męczyli mnie jeszcze bardziej.
- Sorey ja nie daje sobie rady - Wydusiłem pewnej nocy, opadając na poduszkę, wtulając się w poduszkę, należącą do mojego męża czując łzy płynące z moich oczu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz