Trochę czasu minęło, nim zyskałem świadomość, i jeszcze więcej, nim zorientowałem się, że nie żyję. Kiedy się zmaterializowałem w łazience, moją pierwszą myślą było to, że muszę jeszcze raz porozmawiać zarówno z Mikleo, jak i Misaki, i ich przeprosić. I jeszcze się ze wszystkimi pożegnać. Na początku nie rozumiałem tej drugiej myśli, w końcu czemu miałbym się z nimi żegnać? Dopiero, kiedy zszedłem na dół dowiedziałem się, skąd to się wzięło. Nikt na mnie nie reagował, wszyscy płakali, a z rozmowy Mikleo prowadzonego z medykiem wynikało, że nie żyję. Jestem martwy. I najwidoczniej te moje pierwsze myśli są powodami, przez które jestem tu.
Bycie duchem było bardzo dziwnym doświadczeniem. I zdecydowanie mało przyjemnym. Nie czułem żadnego bólu, głodu czy zmęczenia, ale też nie czułem faktury przedmiotu, którego dotykałem. Moja dłoń, ba, całe moje ciało przechodziło przez przedmiot albo osobę, którą chciałem dotknąć. I wtedy też nie czułem nic. Podejrzewałem, że te osoby również, bo inaczej jakoś by zareagowały. Mimo tego starałem się jakoś dać o sobie znać, wierzyłem, że jest to możliwe i nie poddam się, dopóki w końcu czegoś zrobię. A wiem, że jest to możliwe, tyle się w końcu słyszy o tych dziwnych, niewyjaśnionych zjawiskach właśnie w domach po tym, jak ktoś w nich umiera. Coś musi być na rzeczy.
Każdego dnia musiałem obserwować, jak mój mąż i dzieci muszą przechodzić przez żałobę, a widząc ich bezradność i zagubienie, sam czułem się okropnie, zwłaszcza, że to przecież moja wina. Mogłem nie umierać. Może gdybym pokazał im, że nadal tu jestem, trochę podniósłbym ich na duchu...? Ta bezsilność była naprawdę wkurzająca, chcę coś zrobić, i to bardzo, ale moje starania kompletnie nic mu nie dają.
– Oj, Owieczko... – wyszeptałem cicho, podchodząc do łóżka i ostrożnie na nim siadając. – Tak bardzo chciałbym dać ci znać, że turaj jestem – dodałem, gładząc go po głowie. Znaczy, chciałem go pogłaskać, i to bardzo. Miło byłoby znów poczuć fale jego mięciutkich włosów oraz ich słodki zapach...
Przez moment byłem pewien, że je czułem. I chyba nie tylko ja, bo Miki gwałtownie podniósł się do siadu, rozglądając się dookoła. Nasze oczy się spotkały i gdyby serce nadal mi biło, na pewno w tym momencie ze szczęścia podskoczyłoby mi do gardła. On mnie widzi! Byłem pewien, że on mnie widzi!
I dosłownie chwilę po tym z powrotem położył się na poduszkę, niszcząc wszelkie moje marzenia.
Ale jednak dzisiaj był jakiś przełom. W końcu. Nie wiem, dlaczego akurat dzisiaj się to stało, i co konkretnie to wywołało, ale może w końcu od tej chwili będzie lepiej. Spróbowałem to ponowić, ale tym razem bez żadnej zmiany.
Mikleo, zmęczony płaczem, w końcu zasnął, całkowicie odkryty. Zmartwiony tym, że może zmarznąć, spróbowałem okryć go kocem. Przypomniałem sobie, jaki był w dotyku, i jaką miał fakturę, i jakimś cudem... Udało mi się. Ale byłem jakoś tak dziwnie wyzuty z energii. To nie było ważne, najważniejsze, dzisiaj zrobiłem jakiś krok i tylko to się liczy.
– Jestem przy tobie, Miki. Pomogę ci. Jeszcze nie wiem, jak... ale coś wykombinuję – powiedziałem, gładząc go po włosach, a przynajmniej taką miałem nadzieję, że to robię. Zostałem tu na ziemi po to, by go przeprosić, i właśnie pomaganie mu będzie najlepszą formą przeprosin. Tylko najpierw muszę nauczyć się wykorzystać nieco lepiej swoją energię...
<Owieczko? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz