wtorek, 2 maja 2023

Od Mikleo CD Soreya

Szczerze byłem już zmęczony, tym co się działo, jedno dziecko miało mnie totalnie gdzieś, żyjąc swoim życiem, a drugie obwiniał za śmierć taty, co ja takiego zrobiłem? Nie zabiłem go, ale i nie uratowałem, gdyby tylko było to możliwe, zrobiłbym to nawet za cenę własnego życia.
Załamany tymi wydarzeniami siedziałem na krześle, trzymając ręce na głowie, starając się nie myśleć, starając się zapomnieć tylko jak? Jak można zapomnieć? Co noc prześladuje mnie widok martwego Soreya w łazience, co noc czuje, jak rozsypuje się na wszystkie kawałki, a mimo to staram się dla dzieci i co z tego mam? Tak naprawdę nic, słyszę tylko wiele krzywdzących słów, których słyszeć nigdy nie chciałem, czując się z ich powodu jeszcze gorzej.
- Miałeś rację, gdybym był bardziej stanowczy, na pewno teraz byliby dla mnie zupełnie inni - Odezwałem się do męża, czując jego dłoń na moim ramieniu.
Nie słysząc jego odpowiedzi, położyłem dłoń na jego dłoni, a dokładnie na jego ramieniu cicho wzdychając. - Wiesz, cieszę się, że tu jesteś, ale jeszcze bardziej będę się cieszyć, kiedy trafisz już do nieba tam, gdzie twoje miejsce - Wyszeptałem, odwracając głowę w jego stronę, tak jakbym miał go zaraz zobaczyć.
- Nie trafię do nieba, zająłem ludzi - Udało mi się po dłuższym czasie usłyszeć jego odpowiedzi, która lekko mnie zaskoczyła.
- To już dawno zostało ci skarbie wybaczone, za męża miałeś anioła który zapewnił ci przepustkę do nieba - Wytłumaczyłem, chcąc, aby wiedział, że miejsce dla niego w niebie już czeka, wystarczy tylko, że dokończy niezałatwione sprawy tu na ziemi i odejdzie tam, gdzie odejść już dawno powinien.
Nie usłyszałem odpowiedzi, czując jedynie dłoń męża na mojej głowie, to było tak przyjemne i relaksacyjne uczucie, oparty na rękach czułem, jak odpływam, oczy stawały się ciężkie, a głowa sama leciała w dół.
- Jestem taki zmęczony - Wyszeptałem, czując jak dłoń, znika z mojej głowy, otwierając oczy, aby spojrzeć na męża, którego przecież dostrzec nie mogłem, widząc jedynie poruszający się koc w salonie. - Nie mogę się położyć, muszę... Tak właściwie to już nic nie muszę - Zauważyłem, wstając z krzesła, podążając leniwie za mężem prosto na kanapę na którą opadłem bez sił, zamykając oczy, byłem taki zmęczony, taki bezsilny potrzebowałem zamknąć na chwilę oczy, aby odzyskać siły.

Obudziłem się dwie godziny później, czując się znacznie lepiej, mogąc przetrwać dalszy dzień.
- Mamo - Słysząc Misaki, odwróciłem głowę w jej stronę, przecierając dłonią twarz.
- Tak? Coś się stało? - Zapytałem, robiąc jej miejsce na kanapie, chcąc, aby usiadła obok mnie.
- Przepraszam za to, co powiedziałam - Słysząc jej słowa, uśmiechnąłem się delikatnie, przytulając ją do siebie.
- Nic się skarbie nie dzieje, na swój sposób przeżywasz żałobę, a ja to rozumiem, nie mam do ciebie żalu, sam przesadziłem, przepraszam cię za to, co powiedziałem - Odpowiedziałem, całując ją w czubek głowy. - Chciałbym ci coś powiedzieć, to może zabrzmieć niedorzecznie, ale twój tato tu jest, nie odszedł, jeszcze mając jakiś cel tu na ziemi - Zacząłem, niepewnie głaszcząc ją po głowie. - Wiem, jak to brzmi, możesz mi nie wierzyć, ale tata tu jest. Sorey daj proszę znać - Poprosiłem, chcąc, aby córka była pewna, że jej tata naprawdę tu jest.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz