To nie było takie proste, na jakie się mogło wydawać. Co oni myśleli, że jak mi każą sobie przypomnieć, to sobie magicznie przypomnę? Starsza kobieta popatrzyła na mnie z uwagą, ale pokręciłem głową. Wiem, kiedy o tym pamiętałem, ale co miałem zapamiętać, to już inna sprawa. Jedno było pewne, przeproszenie Mikleo nie było jedyną rzeczą na mojej liście. Co to było, co to było...?
– Wiem, że chodziło o moją rodzinę. Ale o co konkretnie, to nie jestem pewien – powiedziałem po chwili, patrząc ze zrezygnowaniem na kobietę. Pewnie gdybym nie usłyszał tego, że mogę się zmienić, prawdopodobnie nie byłbym taki skory do rozmowy. Nie chciałem opuszczać ziemi, nie po tym, jak już trochę się nauczyłem tutaj przebywać i porozumiewać z mężem. Nie chciałem jednak przestać być sobą. To nie brzmiało dobrze. Jeśli bym kogoś skrzywdził... nie, nawet nie chciałem o tym myśleć. Już wystarczająco skrzywdziłem Mikleo swoimi słowami. Nie chciałbym skrzywdzić go jeszcze fizycznie.
– Może chodzi o pożegnanie? – zaproponowała, co wydało mi się dziwnie znajome i jednocześnie nie.
– Tak. I też nie. Czuję, że jest coś jeszcze. Ale z Mikleo wszystkie sprawy już zakończyłem. A przynajmniej tak czuję – przyznałem po chwili zastanowienia.
– Cokolwiek go tu trzyma, związane jest z tobą i dziećmi. Rozumiem, że one jeszcze nie są świadome obecności ojca? – teraz zwróciła się do Mikiego.
– Nie są. Sam przekonałem się o tym dzisiaj – przyznał.
– Rozumiem. Przyjdę więc tutaj jutro, nabiorę sił na seans, a ciebie bardzo proszę o poinformowanie o tym dzieci.
Rozmawiali we dwójkę jeszcze przez chwilę, po czym mój mąż poszedł odprowadzić kobietę do furtki, pozostawiając mnie w domu. O jakim seansie ona mówiła? Nie byłem pewien, nie znałem się na tych sprawach. Mimo to postanowiłem jej zaufać... chociaż, czy miałem jakieś wyjście? Albo postawię na nią, albo przestanę być sobą. Stąd nie ma wyjścia.
Nim dzieci do domu wróciły, minęło trochę czasu, przez który starałem się trochę pomóc Mikleo leży obiedzie, jednocześnie ćwicząc swoje duchowe zdolności. Średnio mi to szło, ale czasem udało mi się przysunąć bliżej niego jakiś przedmiot, dzięki czemu nie musiał chodzić po całej kuchni. Podczas tego niby wspólnego przygotowywania posiłku zauważyłem, że Mikleo znów po tych wszystkich dniach zaczął się uśmiechać. Nie był to jego pełen wspaniały uśmiech... no ale był. To zawsze coś, prawda?
Pierwszy przyszedł Merlin i na słowa mamy o tym, że wciąż tu jestem, zareagował dosyć... Spokojnie. Nawet bym powiedział, że bardzo spokojnie, zwłaszcza na niego. Odparł jedynie, że od czasu mojej śmierci czuł, że w domu jest ktoś jeszcze, a następnie po zjedzeniu obiadu podziękował i poszedł na górę mówiąc, że jest zmęczony. I taki właśnie był przez cały ten czas. Niby spokojny, ignorował większość próśb mamy, i zawsze wcześnie chodził spać. A Misaki... Misaki praktycznie nie widziałem. Praktycznie nie opuszczała swojego pokoju, a ja, szanując jej prywatność nawet po śmierci, nie zaglądałem do niego mimo, że czułem silną pokusę.
Dzisiaj pewnie też by uciekła od razu na górę, gdyby Mikleo jej nie zatrzymał w kuchni. Podczas ich rozmowy w kuchni widziałem ją po raz pierwszy od chwili mojego pogrzebu i nie wyglądała ona najlepiej. Ewidentnie miała problemy ze snem, wyglądała także na strasznie niedożywioną. Moja biedna księżniczka...
Myślałem, że czeka ich spokojna, a jednocześnie ciężka rozmowa, no ale bardzo szybko okazało się, że się przeliczyłem. W dziewczynce było bardzo wiele złości i żalu, które zaczęła wyładowywać na mamie, kiedy tylko usłyszała słowo "tata". Twierdziła, że Mikleo mnie zabił, i że nie jest żadnym aniołem, bo nie potrafił mnie uratować. Mój Miki z początku próbował odpowiadać na jej zarzuty spokojnie, ale po czasie nawet on dał się sprowokować mówiąc, że gdyby nie wychodziła bez mojej wiedzy z domu, nic by się nie stało. Nie mogłem tego słuchać, w tym momencie nie powinni się kłócić, powinni się wspierać, moja śmierć nie była winą ani Mikleo, ani Misaki, czemu nie potrafią tego dostrzec?
– Dosyć! – krzyknąłem, mając naprawdę tego dosyć, trzaskając głośno przy tym drzwiami, trochę nieświadomie.
Zwróciło to jednak ich uwagę. Mikleo podskoczył zaskoczony bardzo głośnym dźwiękiem, a Misaki krzyknęła, chyba nie do końca wiedząc, co się dzieje. Spojrzała przerażona to na Mikleo, to na drzwi, a następnie uciekła na górę. Mój mąż, do którego dopiero teraz dotarły słowa, jakie wypowiedział, usiadł przy stole, wzdychając ciężko. Podszedłem do niego, położyłem dłoń na jego dłoni i powiedziałem: – Przepraszam. Nie chciałem.
Po tym zostawiłem go na chwilę samego w kuchni, by pójść do córki, która w tym momencie także mnie potrzebowała. Najpierw stanąłem przed drzwiami jej pokoju i do nich zapukałem. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, delikatnie je uchyliłem i wszedłem do środka, zapominając o tym, że nie muszę tego przecież robić. Jakoś tak zrobiłem to odruchowo.
Misaki leżała na łóżku. Twarz miała wtuloną w poduszkę i cicho szlochała. Taki sam widok widziałem wczoraj w nocy, ale to Miki płakał. I postąpiłem tak samo, jak wczoraj; podszedłem do łóżka, usiadłem na nim i zacząłem gładzić uspokajająco jej włosy, które w dotyku były tak same, jak jej mamy. Tylko kolor coś nie ten...
– Przepraszam, mamo. Nie chciałam – wychlipała, czym mocno mnie zaskoczyła. A więc wzięła mnie za Mikleo... Może to nawet i lepiej. On jeszcze nie zdołał jej przekazać, że tu jestem, więc by się biedna przestraszyła.
Widząc, że się trzęsie, postanowiłem nakryć ją kocem, co wyszło mi znacznie lepiej niż wczoraj wieczorem. Przyniosłem do jej łóżka także misia, którego kupiłem jej, jak była malutka, co nie było dla mnie jakimś wielkim wyczynem, ale nie było to dla mnie wyczynem. Pomyślałem, że to może dlatego, że w jakiś sposób jestem z nim związany. Na koniec pocałowałem ją w czubek głowy i opuściłem jej pokój, zamykając za sobą drzwi. Może jak się troszkę prześpi i uspokoi, uda jej się znów porozmawiać z mamą. Teraz już przynajmniej wiem, że żałuje tych okropnych słów...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz