Przebudziłem się w środku nocy, przecierając zaspane oczy, rozglądając się po pokoju z nadzieję ujrzenia mojego męża, którego niestety dojrzeć nie mogłem lub po prostu nie potrafiłem.
- Sorey? - Zawołałem, odruchowo rozglądając się po ciemnym pokoju. - Jesteś tu? - Dopytałem, podnosząc się do siadu, rozglądając nerwowo po pokoju. Nigdzie go nie było, a to mogło znaczyć tylko jedno, to wszystko było tylko snem, uświadamiając mnie w moich pragnieniach.
Opadając na poduszkę, czułem się okropnie, każdej nocy dopada mnie to samo uczucie, każdej nocy czuje narastający ciężar w klatce piersiowej. Widząc, jak świat mój się rozpada.
Kładąc dłonie na twarzy, czułem narastający ból, mając ochotę się rozpłakać załamany tym wszystkim, nie mam siły.
Czując dłoń na swojej głowie, odsunąłem dłonie z oczu, uśmiechając się słabo, czując obecność mojego ukochanego męża.
- Nic mi nie jest, spokojnie - Wyszeptałem, przecierając dłonią zapłakane oczy, musząc się uspokoić, aby nie wywoływać poczucia winy lub niepokoju w moim mężu.
I jak ja mam go odesłać. Udając, że czuję się dobrze, jeśli nie czuje? Nie wiem co mam robić, nie chce go kłamać, nie chce również, aby tu został, to już nie jego miejsce, musi odejść, musi zaznać spokoju. - Nie martw się o mnie - Wyszeptałem, wtulając się w poduszkę, zamykając swoje oczy, starając się uspokoić, im bardziej zdenerwowany jestem, tym bardziej niepokoję mojego męża, który nie odejdzie, jeśli ja nie pokaże mu, że dam sobie radę.
Wtulony w poduszkę zamknąłem oczy, normując oddech, wyciszając się, gdy Sorey głaskał mnie po włosach, tego chyba będzie mi bardzo brakowało, gdy odejdzie z tego świata.
- Kocham cię - Wyszeptałem, nim odpłynąłem do krainy morfeusza, nie śniąc już niczego..
Otwierając oczy, zerknąłem na miejsce znajdujące się obok mnie, znów poczułem puste w sercu.
- Dzień dobry owieczko - Usłyszałem nagle, czując dłoń na mojej głowie, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
- Dzień dobry kochanie - Odezwałem się, czując wewnętrzną radość, mogąc, chociaż doznać jego obecności, nawet jeśli nie jestem w stanie go dostrzec.
- Mamo Yuki przyszedł - Słysząc, głos naszego syna, podnosiłem się szybko do siadu, zaskoczony tym, co usłyszałem.
- Yuki? - Powtórzyłem, wstając z łóżka, od razu wychodząc z pokoju.
Po zejściu na dół dostrzegłem syna wraz z Emmą, do których bez słowa się przytuliłem, w tej chwili ich obecność naprawdę mi się przyda, potrzebuję tu kogoś, kto mi pomoże, kogoś, kto po prostu tu będzie.
- Dobrze widzieć co was tu sprowadza? - Zapytałem, zaskoczony ich obecnością.
- I ciebie mamo. Słyszeliśmy, co stało się z tatą, postanowiłem z Emmą wrócić do domu, aby ci pomóc, nie możesz pozostać z tym wszystkim sam - Po tych słowach uśmiechnąłem się delikatnie, przytulając do chłopaka jak dobrze, że tu są.
- Yuki - Misaki widząc brata, przybiegła do niego, mocno się przytulając.- Tak strasznie tęskniłam, tato Yuki wrócił - Misaki odezwała się do taty.
- Misaki dobrze się czujesz? - Zapytał zaskoczony chłopak, nie rozumiejąc słów dziewczyny.
- Tak, czuje się dobrze, mówię prawdę, tata tu jest, on naprawdę tu jest. Tato możesz dać jakoś znak? - Misaki z nadzieją zawołała w stronę Sorey, chcąc udowodnić Yuki'emu, że jej ukochany tatuś tu z nami jest.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz