Dostrzegając, co uczynił mój mąż, szybko podszedłem do kobiety, pomagając jej wstać, sadzając na krześle, podając zimną wodę, mając nadzieję, że to jej pomoże.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, martwiąc się o starszą kobietę, przecież mogło jej się coś stać prawda? Co opętało Soreya, że wpadł na taki głupi pomysł? Muszę z nim porozmawiać i to natychmiast, nawet jeśli go nie usłyszeć spróbuję przynajmniej namówić do odejścia z tego świata.
- Tak mój chłopcze, musisz z nim porozmawiać, przekonać go do odejścia z tego świata, im dłużej tutaj jest, tym większe niebezpieczeństwo na niego czycha - Wytłumaczyła, chwytając moją dłoń, szczerze mnie tym przerażając. Niby i byłem świadom tego, jak może się to skończyć.
- Nie pozwolę na to - Obiecałem, sam nie wiem, czy bardziej jej, czy jednam sobie, odwracając się w stronę syna. - Merlin pomóż mi proszę odnaleźć tatę - Poprosiłem, musząc go jak najszybciej znaleźć, on musi odejść i to odejść jak najszybciej.
- Dobrze - Chłopak zgodził się, wychodząc z kuchni, rozglądając po salonie, poszukując najwidoczniej jego energii, wciąż mnie tym zaskakując, po kim nasz syn potrafi widzieć, a nawet słyszeć duchy? Po mnie na pewno nie. Czyżby geny tatusia miały na to jakiś wpływ? Nie wiem, chociaż mogę się domyślać, że tak właśnie jest. - Jest na strychu - Wskazał mi miejsce pobytu Soreya, do którego się od razu udałem, chyba pierwszy raz od bardzo dawna tam wchodząc, zazwyczaj nie mając takiej potrzeby.
- Sorey jesteś tu? - Zapytałem, tak jakbym liczył na odpowiedź, która może i została udzielona jednak przeze mnie nieusłyszana. - No tak nie mogę cię usłyszeć - Westchnąłem cicho, siadając na ziemi, biorąc głęboki wdech i głęboki wydech. - Wiesz, że nie jesteśmy źli, za to, co się stało? Byłeś lekko spanikowany i troszeczkę cię poniosło, to nic każdemu się zdarza - Mówiłem, patrząc przed siebie, nie wiedząc, czy na niego patrzę i tak go nie widząc, mimo że bardzo bym tego właśnie chciał.
- Przepraszam - Usłyszałem jego głos, czując dłoń na ramieniu wywołujący uśmiech na moich ustach.
- Nie masz za co przepraszać skarbie, chciałeś dobrze, chciałeś tu pozostać na zawsze dla mnie i jestem ci za to wdzięczny, jesteś cudowny i nawet śmierć tego nie zmienia, jednak dobrze wiesz, że musisz stąd odejść - Wyznałem, zerkając na męża, czując się tak, jakbym go widziała, mimo że zobaczyć nie mogłem i już nigdy nie zobaczę.
- Nie mogę odejść - Po usłyszeniu jego wypowiedzi zmarszczyłem brwi, niczego nie rozumiejąc.
- Nie możesz? Dlaczego nie możesz - Zapytałem, zaskoczony chcąc wiedzieć, co go jeszcze tu trzyma, ze mną przecież już wszystko wyjaśnił prawda? Może już stąd odejść.
- Nie mogę cię zostawić samego - Wyznał, głaszcząc mnie po głowie, co wywołało u mnie poczucie winy, to moja wina, gdyby nie to, że jestem taki słaby, Sorey już dawno by odszedł z tego świata.
- Sorey kotku, ja sobie poradzę mam dzieci, które mi pomogą i chociaż cierpię, musisz odejść, nie wybaczę sobie, jeśli tu zostaniesz i coś ci się stanie, muszę przeżyć żałobę na swój sposób, ale w końcu się z tym pogodzę, potrzebuje tylko czasu, wiesz? - Zapytałem, uśmiechając się do niego. - Obiecuję ci, że sobie poradzę - Dodałem, nie chcąc, aby się o mnie martwił, ja sobie poradzę, to mogę mu obiecać.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz