Nie rozumiałem, dlaczego ktokolwiek z nieba miałby po mnie tutaj przychodzić. Przecież narodziłem się na nowo. Więc skoro narodziłem się na nowo, dlaczego mieliby mnie zabierać do nieba? Nie chciałem tam wracać. Tu było mi dobrze. Miałem Mikleo, miałem pieska... czego mi więcej do szczęścia potrzeba? No, dobrze jeszcze byłoby wiedzieć o sobie więcej, ale już i tak nie jest z tym najgorzej. Już wiem, jak się poznaliśmy, ale nie wiem za bardzo, co stało się z moimi rodzicami. Po prostu któregoś dnia przyprowadził mnie dziadek i powiedział, że mamy się dogadać. I tyle. Może Mikleo sam o tym nie wiedział? O to spytam się go później, teraz należało chyba się skupić na tym całym wysłanniku pana, który nie wiem, co tu w ogóle robił.
- Czemu miałby mnie zabierać tam z powrotem? Nie chcę tam wracać. Tu jest mi bardzo dobrze – powiedziałem równie cicho, idąc za Mikleo, który chyba chciał go obejść.
- Wygląda na to, że uciekłeś z nieba, a skoro uciekłeś, to trzeba zaprowadzić cię z powrotem. Myślałem, że Pan wysłuchał moich modlitw i oddał mi cię... – to ostatnie powiedział cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie. Czy on modlił się o mój powrót przez te wszystkie lata...? Myślałem, że z czasem ludzie się godzą ze śmiercią. Jak wiele on przecierpiał, kiedy mnie nie było?
- Powiedziałeś mi, że narodziłem się na nowo, nie, że uciekłem – zauważyłem, sięgając pamięcią do naszej pierwszej w tym życiu rozmowy. Chyba, że mi się coś pomyliło, tego też nie mogłem wykluczać, w końcu myślenie nie było moją mocną stroną.
- Nie pomyślałem, że uciekniesz z nieba. Przecież tam miałeś wszystko, żaden normalny człowiek nie miałby powodu...
- Wypraszam sobie, ale ja nie jestem normalny. No i nie miałem ciebie. Co miałem tam robić bez ciebie? – przerwałem mu, nim dokończył swoje zdanie. Jak dla mnie miałem doskonały powód, by się z nieba wyrwać. Potrzebował mnie... chyba. A przynajmniej tak czułem, kiedy się tutaj pojawiłem.
- Oczywiście, że nie. Jesteś niezwykły – odparł, odwracając się na chwilę w moją stronę, by cmoknąć mnie w szybko w usta. – A teraz bardzo cię proszę, ale bądź cicho, musimy go wyminąć.
Zamknąłem zatem buzię, mimo, że znów pojawiło się w mojej głowie kilka pytań. Nadal nie rozumiałem, czemu nie chce mi więcej powiedzieć o naszej przeszłości. Dzieciństwo nie było aż tak ciekawe, jak sądziłem, ale i tak dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Nie sądziłem, że jako mały bąbel już mu się oświadczę, i co więcej że spełnię tę obietnicę. I jeszcze udało mi się poznać moją pasję. Na tę chwilę zwiedzanie ruin nie brzmiało jakoś bardzo fajnie, ale może dlatego, że tylko o tym słyszałem, a nie uczestniczyłem w tym. Miałem nadzieję, że niedługo uda mi się o tym przekonać na własnej skórze.
- A ten wysłannik z nieba będzie za mną długo podążał? – zapytałem, kiedy już wróciliśmy na właściwą drogę do malutkiej wioski Ally.
- Ma na to całą wieczność – powiedział krótko, a ta odpowiedź mi się absolutnie nie spodobała.
- Nie chcę się przed nim kryć całą wieczność. Nie ma jakiegoś sposobu, by przestał za mną gonić?
- Właśnie nad tym myślę... Musiałbyś mieć bardzo dobry powód, abyś tu został... – wyjaśnił, faktycznie będąc zamyślony.
- No mam powód przecież. Pocieszam najwspanialszego Serafina na świecie. Myślę, że to bardzo ważny powód – powiedziałem całkowicie poważnie, czym wywołałem bardzo delikatny uśmiech na jego ustach.
- Obawiam się, że to mu nie wystarczy. Może gdybyś mógł być narzędziem dla pasterza.... ale wtedy musielibyśmy ci znaleźć artefakt... – i znów mówił do siebie, a ja go kompletnie nie rozumiałem. Jaki artefakt? Jaki pasterz?
- A po co miałbym być narzędziem dla pasterza? Nie lepiej mu jakąś drewnianą laskę dać? Albo może psa pasterskiego? W jaki sposób miałbym pomagać takiemu pasterzowi? – zalałem go pytaniami, kompletnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Skąd nagle się tu pasterz wziął? A co, jeżeli ten cały pasterz mi zabierze moją Owieczkę? O nie, na to nie mogę mu pozwolić, kimkolwiek ten cały pasterz jest.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz